- Przez całe życie nie widzą słońca, są zamknięte. Ich funkcje życiowe sprowadzone są do jednego: do znoszenia jajek - opowiada popularny Robert Makłowicz w kampanii Stowarzyszenia Otwarte Klatki.
Stowarzyszenie uspokaja, że - ze względu na podaż - po rezygnacji z jajek pochodzących z chowu klatkowego, nie trzeba obawiać się cen.
Innego zdania jest Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz, która zapowiada, że rewolucja w dyskontach odbije się na kieszeni Kowalskiego.
"Jaja z chowów wolnowybiegowych są od kilkunastu do kilkudziesięciu procent droższe od jaj klatkowych. Wzrost będzie związany nie tylko z większą kosztochłonnością alternatywnych metod produkcji jaj, ale także z inwestycjami, które będą musieli poczynić producenci. Według najodważniejszych szacunków inwestycje te mogą wynieść, w skali całego kraju, nawet ponad miliard dwieście milionów dolarów w ciągu kilku najbliższych lat. Jasne jest zatem, że cen jaj nie będzie w stanie zbić nawet najbardziej agresywnie negocjująca sieć handlowa", czytamy w informacji prasowej.
Proroctwo jest czarne. Według KIPDiP, Polska - z poważnego gracza - może zamienić się w importera. A w naszym kraju pojawi się duży import jaj klatkowych. Choćby z Ukrainy.
Producenci podkreślają też, że zmiana systemów chowów przyczyni się do konieczności większego niż do tej pory korzystania ze środowiska przez drobiarstwo: - Przykładem może być porównanie chowu klatkowego z chowem ściółkowym. Ten drugi generuje zdecydowanie więcej obornika.
Źródła: Stowarzyszenie Otwarte Klatki, KIPDiP