Białoruski wiceminister spraw wewnętrznych grozi, że milicja będzie w razie potrzeby strzelać do protestujących.
Giennadij Kazakowicz oskarża tych, którzy domagają się ustąpienia prezydenta Aleksandra Łukaszenki o anarchię i grozi użyciem „śmiercionośnej broni”
Z kolei przebywająca na Litwie liderka białoruskiej opozycji Swietłana Cichanouska stawia ultimatum Łukaszence: jeśli do 25 października nie ustąpi, będą protesty w całym kraju.
W swoim wystąpienia Cichanuoska żąda od prezydenta, by zaprzestał przemocy wobec demonstrantów i uwolnił więźniów politycznych.
Sytuacja na Białorusi jest niespokojna od sierpniowych wyborów prezydenckich, które przez większość Białorusinów i demokratyczny świat uznawane są za sfałszowane.
Łukaszenka nie słucha jednak narodu i krytyki płynącej z wielu stolic. Najpierw było brutalne tłumienie demonstracji, potem lekka odwilż, teraz resort spraw wewnętrznych grozi strzelaniem do ludzi z broni palnej.
Ta ostatnia groźba padła po tym, jak ministrowie spraw zagranicznych Unii Europejskiej zgodzili się na nałożenie sankcji nawet na Łukaszenkę.
Kazakowicz w oświadczeniu wideo: "Nie będziemy opuszczać ulic, a funkcjonariusze organów ścigania i wojska wewnętrzne w razie potrzeby użyją sprzętu do tłumienia zamieszek i śmiercionośnej broni".
To pierwsza groźba władz o możliwości użycia broni palnej przeciwko demonstrantom. Oznaczałoby to poważną eskalację dwumiesięcznego już impasu między Łukaszenką a protestującymi.
W końcówce każdego tygodnia rośnie napięcie, masowe demonstracje głównie w stolicy kraju Mińsku odbywają się w każdą sobotę i niedzielę.
Tak było w miniony weekend, kiedy milicjanci użyli gazu łzawiącego i granatów ogłuszających przeciwko grupie starszych osób, którzy protestowali pokojowo.
Do tej pory milicja przyznała się do użycia armatek wodnych, gumowych kul i granatów ogłuszających do rozproszenia protestujących. Teraz ma sięgnąć po groźniejsze środki.
Wiceminister Kazakiewicz mówi, że protesty stały się „skrajnie radykalne”, a demonstranci uzbrojeni w noże rzucali w milicjantów kamieniami, butelkami i podpalali opony.
To nie ma nic wspólnego z protestem obywatelskim – mówił wiceminister i dodał, że biorą w nich udział grupy bojowników, anarchistów i kibiców.
Wiceminister dodał, że Białoruś stoi w obliczu prób ożywienia chaosu lat 90. XX wieku i wzniecenia „kolorowych rewolucji”, które obaliły prokremlowskich przywódców w innych byłych państwach radzieckich.
Można oczekiwać powtórki działań białoruskiej bezpieki z minionego weekendu, kiedy to mężczyźni w kominiarkach z pałkami stanęli naprzeciw tłumu kobiet z plakatami: „babcie są z ludźmi”.
Rzecznik mińskiej milicji mówił wtedy: Kiedy obywatele zaczęli okazywać agresję, poszły granaty ogłuszające i gaz łzawiący.
Mężczyźni w kominiarkach rozpylali gaz ze swoich pojazdów, a demonstranci rzucali w nich kwiaty i krzyczeli: „Faszyści!” i „Tchórze!”
Łukaszence udało się spacyfikować liderów opozycji. W obawie o swoje życie ostatni pozostający na wolności członek opozycyjnej Rady Koordynacyjnej, Siarhiej Dyleuski, wyjechał do Polski. Wcześniej ze względu na groźby ze strony białoruskiej bezpieki wywiózł do Polski żonę i syna.
