- Nie znałam go, ale znam ludzi, którzy go pamiętają. To musiał być dobry człowiek, bo wszyscy o nim mówią tylko dobrze. Szkoda, że nie miałam okazji go poznać - mówi Sylwia, licealistka, która złożyła kondolencje w księdze.
Wychowawca Protasiuka z nieistniejącej już szkoły podstawowej nr 7 w Olkuszu, nie dziwi się tym ciepłym słowom.
- On był dobrym kolegą. Zawsze chętnie pomagał innym i tak jest pamiętany - podkreśla Leszek Nadobny. Opowiada jak w szkole zorganizowano grupy pomocy koleżeńskiej dla słabszych uczniów. Arek solidnie pomagał w nauce ścisłych przedmiotów. Nie dawał odpisywać zadań, tylko uczył jak je samodzielnie rozwiązać.
- Nigdy się nie wywyższał, choć był ponadprzeciętnie zdolny - uważa były wychowawca.
Jednego nie może zrozumieć. Oskarżeń, jakoby pilot Protasiuk nie potrafił porozumieć się z wieżą kontrolną na lotnisku w Smoleńsku.
- Na pewno znał rosyjski, bo już u nas w szkole się uczył tego języka i potem też - twierdzi Leszek Nadobny. Jest mu bardzo przykro, po stracie ucznia. - To mogłyby być najlepsze dla niego lata życia. Wykształcił się, był doceniany. Mogło być tylko lepiej - dodaje ze smutkiem.
Arkadiusz Protasiuk z Olkuszem był związany od ponad 23 lat. Nawet gdy zamieszkał w Warszawie przyjeżdżał odwiedzać rodziców i teściów. Przyjeżdżał tu z dziećmi, 7-letnim Mikołajem i 3,5-letnią Marysią.
- To kochane dzieci. Jak dadzą sobie radę bez taty - pyta zrozpaczona Lucyna Protasiuk, matka Arkadiusza.
Rodzice pilota są załamani. Wiadomość o śmierci dziecka przybiła ich. Trudno im mówić o zmarłym synu, bo ta wiadomość ciągle wydaje im się koszmarnym snem. - Jak można pogodzić się ze śmiercią dziecka? - bezradnie pyta matka.
Obydwoje rodzice podkreślają jednak, że zawsze byli dumni z syna. - On kochał to co robił i był w tym najlepszy, inaczej nie byłby pilotem głów państwa - podkreślają oboje i jednoczenie przyznają, że zawsze bali się o syna.
- Latał w naprawdę trudnych warunkach, do Afganistanu i na Haiti. Dlaczego nie wrócił ze Smoleńska? - szlocha ojciec pilota.
Teraz będą musieli pochować syna.
Znajomi Arkadiusza wiedzą, że nie mógłby on żyć bez latania, bo to była jego pasja.
- Taki właśnie był Arek. Najlepszy z nas. Jestem dumny, że miałem takiego kolegę - podkreśla Grzegorz Włoch, jeden z przyjaciół Protasiuków. Przyznaje, że Arek przed lotem nigdy nie mówił gdzie poleci.
- Nieraz koledzy pytali go, gdzie się tym razem wybiera. Nigdy nie odpowiedział, ale robił to tak, że nikt przy tym nie czuł się urażony - opowiada Włoch.
Stanisław Starzyk, prezes Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Olkuszu, wspomina, że gdy kiedyś zapytał Arka gdzie następnym razem leci, ten się tylko uśmiechnął.
- I odparł mi: "Jakbym panu powiedział, to musiałbym pana zastrzelić" - śmieje się Starzyk.
Przyjaciele lotnika z olkuskiego WOPR podkreślają, że od najmłodszych lat był zdeterminowany, by zostać pilotem. Realizował się w tym i zginął na służbie.
Ostatnio spotkali się w marcu. Pojechali na szkolenie pierwszej pomocy do Bydgoszczy.
- Jest mi ciężko i bardzo współczuję jego rodzinie. Nie znajduję słów, by to wyrazić - mówi Michał Swędzioł.
Przyjaciele lotnika nie mogą się pogodzić z jego śmiercią.
- Gdy usłyszałem o katastrofie, od razu zadzwoniłem do Krzyśka, brata Arka i pytam, czy Arek tam poleciał. Krzysiek się strasznie zdenerwował, ale odparł, że nie, chyba nie, bo dziecko ma chore. A jednak poleciał... - wspomina straszne chwile Starzyk. - On przecież dobrze znał ten samolot. Nawet z remontu go przywoził. Nie popełniłby błędu - nie ma wątpliwości prezes WOPR.