Nienarodzone dziecko Ewy i Kamila ma dzisiaj 16 tygodni. Waży około 140 gramów i z powodzeniem zmieściłoby się na dłoni. Jego serce bije z częstotliwością 150 uderzeń na minutę. W brzuchu mamy jest mu ciepło i wcale się nie nudzi. Uczy się już ssać i połykać, ćwiczy mięśnie rąk, próbując złapać pępowinę. Ze zdjęć USG nie wynika jeszcze czy to chłopiec, czy może dziewczynka. To okaże się w najbliższych tygodniach.
- To naprawdę nieistotne, kochamy je od początku i będziemy walczyć o jego szczęśliwe życie - mówi Kamil Przybyło z Dominikowic.
W momencie, kiedy większość przyszłych rodziców zastanawia się nad wyborem imienia dla swojej pociechy, czy też nad umeblowaniem pokoju, on rozpaczliwie szuka pomocy, by ratować żonę i dziecko.
Młodzieńcza, ale za to bardzo dojrzała miłość
To była zwykła, młodzieńcza znajomość, jakich wiele. 16-letnia wówczas Ewa wysłała zaczepnego SMS-a. Kamil na niego odpowiedział. Zaczęli się spotykać. Chłopaka ciągnęło do Łodzi.
- Ewa pochodzi z tego miasta, więc chciałem być blisko niej i zdecydowałem, że będę tam studiował - opowiada.
Ewa, dzisiaj absolwentka zarządzania w Społecznej Akademii Nauk, do niedawna pracownik administracyjny Wyższej Szkoły Informatyki i Umiejętności, Kamil - absolwent Akademii Wychowania Fizycznego, obecnie pracuje, jako magazynier w sieciowym markecie.
- Chcieliśmy żyć normalnie. Wzięliśmy ślub. Zamieszkaliśmy na piętrze domu rodziców Ewy. Zaczęliśmy pracować, marzyć o gruntowym remoncie mieszkania, z myślą o powiększeniu rodziny - opowiada.
Dzień, w którym dowiedzieli się, że zostaną rodzicami, był najwspanialszym w ich życiu.
- Ewa miała problemy z kręgosłupem, chodziła do masażysty. Ten zapytał ją kiedyś, czy aby na pewno nie jest w ciąży. Ta myśl chyba nie dawała jej spokoju, bo o 5 rano zerwała się na równe nogi, zrobiła test i okazało się, że rzeczywiście zostaniemy rodzicami - wspomina.
Czar prysł 2 grudnia minionego roku
Renata Przybyło, mama Kamila nie może powstrzymać się od łez, gdy opowiada o chorobie synowej, o wyczekiwaniu na pierwszego wnuka.
- Od początku Ewunia źle znosiła ciążę, nie mogła jeść, wymiotowała. Z tego powodu wylądowała na oddziale ginekologiczno-położniczym jednego z łódzkich szpitali. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy - opowiada przez łzy.
Gdy dziewczyna zaczęła mieć problemy z mową, opadał jej kącik ust, sztywniały kończyny, było wiadomo, że przyczyną złej kondycji przyszłej mamy jest nie tylko ciąża. Zlecono rezonans magnetyczny.
- To było 2 grudnia. Badanie wykonano o godzinie 12. Tego samego dnia o 14 były wyniki, a o 19 Ewa leżała już na stole chirurgicznym w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Łodzi - opowiada pani Renata.
To było najdłuższe siedem godzin oczekiwania w ich życiu. Strach, stres i myślenie co będzie dalej.
- Wiedzieliśmy tylko, że Ewa ma guza móżdżku, zmiana była duża, około sześciocentymetrowa. Usunięto ją w całości - opowiada Kamil.
Dopiero z wyników badań histopatologicznych dowiedzieli się, że to rdzeniak IV stopnia - nowotwór złośliwy mózgu. Rokowania nie są najlepsze.
Ze względu na rodzaj guza nie ma możliwości przeprowadzenia chemioterapii. Reaguje on jedynie na radioterapię całej głowy i kręgosłupa.
- Niestety ta wiąże się z brakiem szans na przeżycie naszego dziecka, dlatego trzeba ją odłożyć do momentu, aż maluszek przyjdzie na świat - mówi Kamil.
Przyszły tata nie poddaje się, wspierają go bliscy.
- Naszą jedyną nadzieją jest bardzo droga terapia farmakologiczna. Ewa musiałaby być pod opieką niemieckich lekarzy onkologów - dodaje.
Leczenie, o którym wspomina, wymaga niestety dużego nakładu finansowego. Pokrycie jego kosztów jest dla młodych trudne, tym bardziej że Kamil musiał zrezygnować z pracy zawodowej, aby zająć się Ewą, która po operacji wymaga całodobowej opieki.
- Ewa ma dla kogo żyć, musi żyć. Nasze dziecko rozwija się normalnie. Jesteśmy już prawie w połowie ciąży, dlatego chcemy walczyć o szczęśliwe narodziny dla maluszka i zdrowie dla Ewuni - tłumaczy.
Możesz pomóc w boju o dwa życia
Kamil nie założył rąk, nie załamał się, postanowił walczyć. W ubiegły piątek na portalu zrzutka.pl, organizującym zbiórki pieniędzy na rehabilitację osób ciężko chorych oraz na ich leczenie, założył profil - Pomoc dla mojej żony i dziecka.
Na moment zamykania tego wydania Gazety z 200 tysięcy złotych potrzebnych na terapię, na ich koncie było ponad 20 tysięcy złotych.
- Jestem pełen nadziei, że dzięki tej terapii uratuję moją pełną chęci do życia żonę, która ma dopiero 25 lat i nasze dziecko. To moje jedyne marzenie. Mam nadzieję, że całą rodziną będziemy mogli cieszyć się życiem. Bardzo proszę o pomoc - apeluje.