W socjalnych mieszkaniach kontenerowych przy ul. Dworskiej w Gierałtowicach zameldowane są trzy rodziny.
Wcześniej mieszkali tuż obok w dawnym dworku, który jednak groził zawaleniem, więc siedem lat temu przekwaterowano ich do blaszanych kontenerów.
W całej gminie podobnych kontenerów jest ok. 20. Pełnią rolę lokali socjalnych, do których trafiają ci, których nie stać na własne mieszkanie, mają problemy finansowe, rodzinne lub lokalowe.
W Gierałtowicach trzy prostokątne budynki ściśle przylegają do siebie.
Pomieszczenia, mające nieco ponad 30 m. kw., ogrzewane powinny być kaloryferami na prąd, ale jak się teraz okazało, mało kto z nich korzystał.
- Rachunki wynoszą w zimie nawet po 300 zł miesięcznie. Ja jestem bezrobotny i jeśli tu trafiłem to znaczy, że nie stać mnie na ponoszenie takich wysokich opłat - mówi jeden z mieszkających tu mężczyzn. Jego rodzina, podobnie jak rodzina sąsiada z kontenera obok znalazła sposób na to, by nie zamarznąć w blaszanej konstrukcji i nie przepłacać.
Nie spodobało się to jednak lokatorce trzeciego z kontenerów, emerytce, mieszkającej tu z 19-letni m synem.
- Zrobili u siebie prowizoryczne piece, takie kozy i prowizoryczne kominy. Wszystko nielegalnie i z naruszeniem przepisów przeciwpożarowych - mówi pani Małgorzata, która prosi, by nie publikować jej nazwiska. - Po tym, jak nagłośniłam to, co się tu wyprawiało, i tak jestem podpadnięta zarówno u sąsiadów, jak i urzędników - wyjaśnia.
To ona, we wrześniu ubiegłego roku, wysłała pismo z prośbą o kontrolę prawidłowości użytkowania przez sąsiadów lokali socjalnych do Urzędu Gminy w Wieprzu i potem kilkakrotnie tam dzwoniła w tej sprawie.
Wolbrom. Z hotelu robią mieszkania socjalne i komunalne [ZDJĘCIA]
Twierdzi, że ją zbywano i udawano, że problemu nie ma. - Bałam się, że skończę jak rodzina z dzieckiem, która tu przede mną mieszkała. Kilka lat temu podtruli się czadem, trafili do szpitala i już nie chcieli tu wracać. Tymczasem, gdy informowałam, o zagrożeniu to urzędnicy udawali, że tego nie widzą - opowiada kobieta.
Ponieważ pani Małgorzata nie otrzymała odpowiedzi pisemnej z urzędu, to złożyła kolejną skargę do Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Ten odesłał pismo do Wieprza, by zgodnie z przepisami, skargę na bezczynność urzędników, rozpatrzyła Rada Gminy. Radni uznali ją za zasadną.
- Dopiero wtedy, pod nadzorem inspekcji z Urzędu Gminy dzikie paleniska zlikwidowano - tłumaczy pani Małgorzata. Teraz chce się stąd wyprowadzić.
- Wiem, że po tym jak uratowałem te kontenery przed pożarem, a być może i lokatorów przed śmiercią, to boję się, że będą chcieli zatruć mi życie. Tak samo w Urzędzie Gminy nie mam już co liczyć na pomoc, bo obnażyłam ich ignorancję - tłumaczy.
Zresztą o te budynki samorząd nie dba, z zimna i wilgoci mam grzyba - pokazuje palcem na czarne odbicia na ścianie.
Małgorzata Chrapek, wójt gminy Wieprz, zaznacza, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
- Od strony prawnej, w razie nieszczęśliwego wypadku, nikt by nam nie mógł mieć do nas pretensji. Daliśmy tym ludziom dach nad głową, ale nie możemy tych kontenerów kontrolować przez całą dobę, zresztą mamy ich w gminie blisko 20 - mówi.
Ci ludzie się tłumaczyli, że grzali się kozami z biedy. Nie mogłam ich zmusić inaczej do ogrzewania prądem niż eksmisją, a tego wolałam uniknąć - przyznaje.
Zaznacza, że osoby zamieszkujące te kontenery straciły już do tego uprawnienia i powinny zwolnić lokale.
- Ich dzieci już dorosły, a oni nie są w stanie udowodnić, że nie mają środków do życia. Trzymamy ich tam nadal tak naprawdę tylko z dobrego serca - wzdycha Małgorzata Chrapek.
ZOBACZ KONIECZNIE:
WIDEO: Poważny program - odc. 23: Doskonały pomysł krakowskiego urzędnika
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto