Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorlice: Proszą tylko o dwieście metrów bezpieczeństwa

Halina Gajda
Halina Gajda
Każdego dnia chodzi tędy 10-20 osób. Podczas kiepskiej pogody wygląda to tak, jakbyśmy łapali zające. Jest ślisko, niebezpiecznie. Mimo to każdy idzie, bo to najkrótsza droga do miasta - mówi Jan Machowski, mieszkaniec ulicy Dukielskiej.

Aby nie być gołosłownym, zaprosił nas, żeby pokazać wspomnianą drogę. Zaczyna się tuż za mostem na Sękówce, łatwo ją odnaleźć, bo jest charakterystyczna. Zaczyna się między ogrodzeniami dwóch posesji. Luka na około półtora metra, pośrodku ścieżka wyłożona betonowymi płytkami. Początek spaceru wydawał się więc przyjemny.

Przysłowiowe schody zaczęły się zaraz po tym, jak skończył się prowizoryczny chodnik. Rosa i strome zbocze nie ułatwiają bynajmniej drogi. Buty ślizgają się po mokrej trawie. Trzeba uważać.
- Ścieżka, którą idziemy, to naprawdę jedyny sposób, by szybko dotrzeć do centrum miasta. Wystarczy przejść dwieście metrów i jesteśmy na moście. Mamy bardzo dobrą drogę dojazdową, ale ona zatacza wokół wzgórza trzykilometrową pętlę. Nie mamy o to pretensji, wsiada się w samochód i po prostu jedzie. Kłopot polega na tym, że nie wszyscy mają auto w domu albo nie zawsze jest ono dostępne. Posądza nas się o to, że chcemy jeszcze jedną drogę dojazdową. To nieprawda, chcemy tylko, by ktoś pomógł nam w budowie bezpiecznego skrótu - podkreśla z mocą Machowski.

Wtórują mu inni. Kazimierz Mikruta przyznaje, że teraz nie korzysta ze skrótu. Jak mówi, ma swoje lata, nie jest już tak sprawny, by pokonywać wertepy. Ale korzystają jego dzieci i wnuki, które chodzą do szkoły.
- Moglibyśmy wprawdzie chodzić przez Park Miejski. Jest jedno "ale". Nie chodziłem tamtędy od 20 lat i nadal nie będę chodził. Jest po prostu niebezpiecznie. Grupy, często podpitych wyrostków zaczepiają, straszą nie tylko dzieci. Kradną pieniądze, zabierają telefony komórkowe, a nawet kanapki do szkoły - denerwuje się.

To, o czym mówi Mikruta, potwierdza Barbara Hałgas. Młoda mama dwa razy dziennie pokonuje ścieżkę. Gdy jest mokro, schodzi bokiem. W jej przypadku to nie lada wyczyn, bo na rękach niesie dziecko, na plecy zarzuca złożony wózek spacerowy. Musi jeszcze asekurować drugiego malucha.
- W parku jest niebezpiecznie, niezależnie od pory dnia. Wolę chodzić tędy - mówi.
Mieszkańcy wspólnie deklarują, że gdy ścieżka powstanie, sami będą ją utrzymywali.
- To przecież żaden problem umówić się w zimie, że każdego dnia kto inny odmiata chodnik. Przecież to ma być dla nas, nie będziemy czekali, aż urząd przyśle pracowników. Poza tym, już teraz sami wykaszamy przejście - zapewniają.

Ścieżka o utwardzenie której walczą, przebiega przez prywatne grunty. Od co najmniej 30 lat mieszkańcy domów położonych przy Dukielskiej, ale ponad drogą wojewódzką, korzystali z niej na zasadzie umowy "na gębę". Dopiero, gdy rozpoczęli starania o budowę chodnika, zaczęły się kłopoty, bowiem nie wszyscy właściciele działek, przez które przebiega skrót, zadeklarowali, że oddadzą czy sprzedadzą miastu potrzebny grunt.

O ile jedni oddali za darmo część swoich działek, to inni uparcie mówią: nie! Znamienne jest to, że chodzi w zasadzie o kilka metrów kwadratowych. Te swoiste kargulowe spory trwają od lat. Rozwiązania nie widać. Członkowie komitetu domagają się więc, by miasto wywłaszczyło teren. Piszą pisma do władz, popierają je listami osób, które opowiadają się za budową przejścia. W sumie znajduje się tam 26 nazwisk właścicieli domów. To blisko 90-osobowa grupa mieszkańców.

To, co wydawało się proste dla komitetu, dla miasta okazało się o wiele bardziej skomplikowane. Najważniejszą barierą okazał się Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego oraz sprawy własności.
Andrzej Sikora, inspektor z Wydziału Gospodarki Przestrzennej Urzędu Miejskiego, wskazuje na kolejne niejasności i problemy.
- Działki, przez które przebiega przejście, nie dosyć, że stanowią własność prywatną, to leżą na terenach przeznaczonych pod uprawy rolnicze i zalesienia. Poza tym są to tereny osuwiskowe. Aby móc dokonać zmian w planie zagospodarowania, trzeba wykazać, że inwestycja ma charakter celu publicznego. Trudno będzie przekonać kogokolwiek, że uprawy rolne to cel publiczny - przekonuje.
Jak mówi, potrzebne byłyby badania geologiczne terenu, projekty, olbrzymia dokumentacja.
- Proszę sobie wyobrazić koszty. To nie jest tak, że ułożymy chodnik z dwóch płytek. Teren jest stromy, potrzebne byłoby schody, podesty, barierki. Miasto nie może inwestować na terenach prywatnych, więc na decyzję o wywłaszczenie nie ma co liczyć - podkreśla.

Mieszkańcy nie ustępują. Cały czas podkreślają swoje argumenty.
- Nie możemy przecież chodzić dookoła. Przez park nie dość, że jest niebezpiecznie, to jeszcze trzeba uważać na kamienie, korzenie drzew, które wystają ponad powierzchnię ziemi. To naprawdę jest nie do pomyślenia - komentuje Urszula Bochenek.
Pewnym rozwiązaniem byłaby społeczna inicjatywa mieszkańców. Po prostu, z pomocy władz miasta mogliby sami utwardzić i poprawić ścieżkę.
Na to potrzebna jest jednak zgoda wszystkich mieszkańców. Nie wszystkim jednak pojęcie wspólnego dobra jest bliskie.
Postawa na nie - nie rozwiąże sprawy. Błędne koło toczy się więc dalej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska