Marcina rozpiera energia. Jest wiecznie uśmiechnięty. Gdy pokazuje swój własny album, chce opowiedzieć wszystko naraz. Przerzuca zdjęcia i buzia mu się nie zamyka. Tu byliśmy w górach, tu nad morzem, tu na nartach, tu wujek zabrał mnie na Kasprowy, tu kąpię się w wannie ze statkiem podwodnym z klocków lego.
A tu jesteśmy w Dobczycach, w naszym ukochanym domu z bali. Album otwiera duże zdjęcie podpisane "Ja i moja rodzina". Na nim Marcin oraz Stanisława i Krzysztof Miękinowie, czyli ciocia i wujek. Tak się do nich zwraca. Od początku to ustalili.
Pierwszy raz przyjechał do nich na Boże Narodzenie trzy lata temu. Żeby sprawdzić, czy się sobie spodobają. Potem rozprawa, jedna jedyna, i po wszystkim. Marcin ma teraz nową rodzinę. Jego starszy brat Michał też. Przygarnęła go siostra Stanisławy - Irena.
- Sąd jasno się wyraził: albo chłopcy trafią do jednej rodziny, albo do dwóch zaprzyjaźnionych, żeby mogli być w kontakcie, albo czeka ich dom dziecka - mówi Krzysztof Miękina. - Wtedy zrobiliśmy w domu naradę bojową. Jeszcze mieszkaliśmy ze swoimi dziećmi. Wszyscy podjęliśmy tę decyzję. Teraz córka jest już po studiach i pracuje za granicą, a syn studiuje w innym mieście.
Utrzymują oczywiście stały kontakt. Z rodziną Marcina również. Od czasu do czasu zawożą go do Nałęczowa, do babć, a w tamtym roku w maju wszyscy zjechali do Krakowa na komunię Marcina. Tylko Krzysztofa nie było, bo akurat został delegowany na uroczystości na Monte Cassino.
Jest wojskowym, oficerem, wielokrotnie uczestniczył w misjach w Iraku i Afganistanie. Służba nie drużba. Dwadzieścia lat w wojskach powietrzno-desantowych. Choć nie jest psychologiem, przeszedł wiele kursów i w wojsku, na misjach, pomaga żołnierzom w pokonywaniu stresu bojowego, traumy wywołanej wydarzeniami na froncie.
Dlaczego przygarnęli Marcina? Przecież wychowali już dwójkę własnych dzieci.
- Od dawna nosiłem się z tym zamiarem, żal mi tych wszystkich dzieciaków w domach dziecka, samotnych opuszczonych - mówi Krzysztof. - Gdy zdarzyła się ta tragedia, wiedziałem, że muszę zająć się chłopcami. Są bardzo daleką rodziną żony, ale to nie miało żadnego znaczenia.
Ja i mój brat
Następne zdjęcie Marcin podpisał: "Ja i mój brat". Ale nie bardzo chce o nim mówić. Nie ma z nim najlepszego kontaktu. Widują się regularnie, ale zdaje się niespecjalnie mają o czym ze sobą rozmawiać. Może to różnica wieku. Zapytany o Michała, Marcin wraca w przeszłość: - Był pożar w Nałęczowie, u mnie w domu. Bo mój tata zasnął z papierosem, upuścił go na dywan i się zapaliło. Babcia wyprowadziła nas na dwór. Razem z Michałem patrzyliśmy, jak dom płonie.
Akurat spali w babcinej części domu. Dom jest murowany, parterowy, okna ma nisko, bez problemu można je przeskoczyć, gdy się pali. Ludzie skaczą z wysokich pięter, ratują się, a tam nikt nie próbował nawet wyjść. Zaczadzili się. Tylko chłopcy trafili do szpitala, potem zabrał ich wujek z Nałęczowa.
Żadnego psychologa, nic. Babcie nawet nie deklarowały chęci opieki nad nimi. Jedna z nich wychowuje przyrodniego brata Marcina, z pierwszego małżeństwa matki. Michał nie chodził do szkoły, choć był już w drugiej klasie. Marcin bawił się z Krzysiem, synem wujka Mariusza. Tyle pamięta z tego okresu. Albo tyle chce pamiętać.
- Powiedziałem w sądzie, że chcę być z ciocią - podkreśla Marcin. Woli opowiadać o swoim nowym życiu.
Na początku się bałem - Na tym zdjęciu to jestem trochę naburmuszony, bo na początku się bałem - opowiada Marcin. To był jego pierwszy wieczór w nowym domu. Na kolejnych widać, że szybko się zaaklimatyzował: rozciągnięty wygodnie na wielkiej skórzanej kanapie ogląda telewizję z Kasią i Karolem, dziećmi państwa Miękinów.
Kasia oddała mu swój pokój. Duży, z biurkiem, szafą, a nawet niezłym sprzętem audio. Na ścianach porozwieszane są zdjęcia Marcina i Kasi. Nie chciał ich wszystkich pozdejmować, choć powiedziała, że może go urządzić jak tylko zechce. Sporo tam Marcinowych dyplomów, bo chłopak pięknie deklamuje wiersze i świetnie pływa. Ale z matematyką nie jest lekko.
- Poświęcamy mu mnóstwo czasu, zwłaszcza na matematykę i biologię - mówi Krzysztof. - Dopiero na trzecim sprawdzianie dobrze opisał roślinę od korzenia do kwiatu. Nie miałem pojęcia, że można mieć takie kłopoty z dziećmi - dodaje. - Własne tylko ukierunkowywaliśmy, a pracowały same. Marcin szybko zapomina, rozprasza uwagę. Trzeba z nim dużo pracować.
Ma za to olbrzymią wyobraźnię i dobrze czyta. W jego pokoju jest bardzo dużo książek. Nawet Mikołaj książkę mu przyniósł. Za to zabawek nie za wiele, wszystkie prawie są w Dobczycach. Tam odpoczywają niemal co weekend.
Nieopodal ich domu w Dobczycach mieszka zawodowa rodzina zastępcza, a właściwie pogotowie opiekuńcze. Niedawno, po półtorarocznym pobycie, troje dzieci, pojechało do Włoch, gdzie znaleziono im rodzinę zastępczą.
- Jak ten sąsiad rozpaczał - opowiada Krzysztof. - Człowiek zżyje się przecież z dziećmi przez półtora roku. Często razem chodziliśmy po górach. Marcin bardzo to lubi i ma świetną kondycję.
Wygląda na starszego niż jest, to pewnie przez ten wzrost. Już na samym początku pochwalił się, że jego rodzice mieli przeszło 1,90 wzrostu. Oboje. Poza tym o ojcu nic nie chce powiedzieć.
Inny świat
Ojciec go zaniedbywał, zostawiał samego w domu i wyjeżdżał z resztą rodzeństwa. Do tego pił. Marcin na początku pobytu w Krakowie był bardzo zalękniony. Niedawno odwiedził babcię. Ugotowała grochówkę. Jest chuda jak patyk, papierosa z ust chyba nigdy nie wyjmuje. Oglądał z Kubą, swoim przyrodnim bratem, który u niej mieszka, bajki w telewizji. Miękinowie wynajęli w Nałęczowie pokój na kilka dni, żeby chłopak mógł pobyć "ze swoimi".
- Rodziny zastępcze niosą pomoc bezpośrednio osobom potrzebującym - dzieciom, ale też ich rodzinom biologicznym - mówi Beata Stawiarska, dyrektorka Publicznego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Krakowie. - One istnieją i chcą utrzymywać z dziećmi kontakt, a rodziny zastępcze mają obowiązek go podtrzymywać. W założeniu nie będą opiekować się dziećmi zawsze.
Dziecko docelowo ma wrócić do swoich rodziców. Dzieci zazwyczaj tego chcą, nawet jeśli zauważają różnice w statusie społecznym i materialnym. Jeszcze nie spotkałam się z sytuacją, żeby nie chciało - podkreśla Stawiarska.
Dziecko do rodziców wraca wtedy, gdy rodzina biologiczna reformuje swoje postępowanie. Ale Marcina rodzice nie żyją. A tu, w Krakowie, chłopiec ma inny świat. I doskonale się w nim odnajduje. Ma własny pokój, wannę, zabawki, rower. - Na rowerze to wujek nauczył mnie jeździć, najpierw trzymał za kołek, ale potem puścił. - opowiada Marcin.
Gdy zaczął się chwiać, usłyszał komendę spadochroniarzy: "Ratuj się sam! " i... wpadł w pokrzywy. Od tej pory nie potrzebuje wsparcia w postaci wujka i kołka. Sam prowadzi. - Karol jak przyjeżdża to zawsze pożycza ode mnie pieniądze ze skarbonki - Marcin jest wyraźnie dumny. - A potem oddaje i to z procentem!
Chętnie pomaga cioci w domu. Najbardziej lubi odkurzać. Czuje się tu doskonale, po prostu u siebie. Ale nie zawsze się udaje. Jego brat Michał w tym innym świecie odnaleźć się nie potrafi. Pojawiają się kradzieże, ucieczki z domu. Trafił w końcu do Katolickiej Placówki Opiekuńczo -Wychowawczej w Chorągwicy. Tam chodzi do gimnazjum. Odwiedza swoją zastępczą rodzinę. Może wyjdzie na prostą.
Problemy zawsze się pojawiają
W rodzinach zastępczych układa się różnie. Kłopoty zawsze się pojawiają, jak to w życiu. Stawiarska wyjaśnia, że zwykle mniejsze problemy mają rodziny niespokrewnione, bo podejmują opiekę nad dzieckiem świadomie.
Spokrewnione robią to trochę z przymusu i nie zawsze dają sobie radę. Zazwyczaj są to dziadkowie, których dzieci nie radzą sobie z wychowaniem swoich. Z reguły zaczynają popełniać te same błędy, co w przypadku swoich dzieci. Dobrze radzą sobie dopóki dziecko nie skończy 10 lat. Potem bywa gorzej. Zwykle mówią: "Bo on mnie nie słucha, bo wpadł w złe towarzystwo". Dziecko dojrzewa, a dziadkowie się starzeją.
Jednak warto próbować. - Propagowanie i rozwijanie tej formy opieki ma głębokie uzasadnienie społeczne i ekonomiczne - mówi Ewa Solecka-Florek z Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Krakowie, która przygotowała "Diagnozę rodzicielstwa zastępczego w Małopolsce w 2009 roku". - Rodziny zastępcze to jedna z najbardziej efektywnych i pożądanych sposobów ochrony i pomocy dzieciom, które nie mogą być wychowywane w swoich rodzinach biologicznych - podkreśla.
Nie jest to jednak sprawa dla każdego. Nie każdy może być rodziną zastępczą, nawet jeśli tego chce. Poza szeregiem wymogów formalnych, odpowiednich warunków socjalno-bytowych i materialnych, które są skrzętnie sprawdzane przez opiekę społeczną, bardzo ważna jest motywacja.
- Jeśli ktoś zostaje rodziną zastępczą ze względu na wynagrodzenie, a nie chęć opieki nad dzieckiem i wychowania go, nie będzie najlepszym rodzicem zastępczym - mówi Stawiarska. -To musi wynikać z chęci niesienia pomocy innym.
Kandydatów na rodziny zastępcze jest bardzo mało, ale nawet wśród tak nielicznego towarzystwa pojawiają się osoby z wyłącznie finansową motywacją. Wszyscy muszą przejść obowiązkowe szkolenie w specjalnym ośrodku. Rodziny niespokrewnione jeszcze zanim sąd "przyzna" im dzieci. W przypadku rodzin spokrewnionych - dziadków, cioć i wujków - sąd zazwyczaj najpierw ustanawia ich rodziną zastępczą, a potem przechodzą szkolenie.
Stawiarska mówi, że zdarza się, że w czasie kursu niektórzy sami rezygnują, bo widzą, że to nie dla nich. Jednocześnie trenerzy w czasie szkolenia widzą, czy ta rodzina wychowa dziecko bezpiecznie, czy ma potencjał wychowawczy.
Nie może przecież z każdą sprawą lecieć do MOPS-u o trzeciej w nocy. Chociaż czasem trzeba. Rodziny zastępcze nie są bowiem zostawione same sobie. Jeśli mają problemy, mogą zwrócić się o pomoc właśnie do MOPS-u czy odpowiedniej poradni.
- Rodziny powinny współpracować z placówkami, same muszą rozpoznać problem i wiedzieć, gdzie się zwrócić, aby go rozwiązać - mówi Stawiarska. Dopiero gdy sąd stwierdzi, że rodzina nie jest w stanie pracować z dzieckiem, rozwiązuje ją. W 2008 r. w całej Małopolsce rozwiązano 164 rodziny zastępcze.
Opieka nad dzieckiem, które ma swoją rodzinę i nierzadko dramatyczną przeszłość, nie należy do zadań łatwych.
Przeciwnie - to ogromne wyzwanie. Ale państwo Miękinowie nie żałują. Zostali nawet twarzą kampanii "Jestem w domu. Kocham. wychowuję. Pracuję. Jestem rodzicem zastępczym" i - m.in. z rozwieszonych w miastach plakatów - przekonują, że warto pomagać innym. Dać dzieciom, dla których los nie był łaskawy, drugą szansę. I samemu coś zyskać.
Rodziny zastępcze w Małopolsce w liczbach
W całej Małopolsce w 2008 r. było 2737 rodzin zastępczych, w których przebywało 4140 dzieci. To dziesięć rodzin i 12 dzieci mniej niż rok wcześniej.
Rodziny zastępcze mogą być spokrewnione, niespokrewnione i zawodowe (wielodzietne, specjalistyczne, o charakterze pogotowia opiekuńczego).
Wśród małopolskich rodzin zastępczych najwięcej jest spokrewnionych - 2260, w których przebywa 2997 dzieci. 122 to zawodowe rodziny zastępcze i z tego 47 - wielodzietne, 12 - specjalistyczne, a 63 - pogotowia opiekuńcze.
W niespokrewnionych rodzinach zastępczych przebywa 542 dzieci, w zawodowych 601 (z tego 261 w rodzinach wielodzietnych, 23 w specjalistycznych, a 317 w pogotowiach opiekuńczych).
Ubywa rodzin o charakterze pogotowia opiekuńczego, ale przybywa dzieci w nich umieszczanych (w ciągu dwóch lat przybyło 139 dzieci), co oznacza, że wzrasta liczba sytuacji, interwencji czy zdarzeń wymagających natychmiastowego przeniesienia dziecka z domu rodzinnego.
W województwie małopolskim w 2008 roku było 55 domów dziecka (z tego 27 w Krakowie), w których przebywało 1990 dzieci (choć miejsc jest tylko 1324), z tego 950 w Krakowie.