
Christina Aguilera „Liberation”, Sony, 2018
To już sześć lat od chwili, kiedy słuchaliśmy ostatniej płyty blondwłosej diwy – „Lotus”. W międzyczasie gwiazda zasiadła w jury talent-show „The Voice” – i nie próżnowała, przygotowując piosenki na swój kolejny album. „Liberation” jawi się w tym kontekście jako wyjątkowo dojrzały album. Nie ma tu za wiele nowoczesnych brzmień o elektronicznym tonie, dominują raczej klasyczne brzmienia, nasycając nowe utwory Christiny soulowymi, funkowymi, a nawet rockowymi brzmieniami. Największym atutem płyty jest oczywiście głos wokalistki: mocny, głęboki, właśnie „dojrzały”. Wszyscy fani takiego właśnie popu będą zawartością „Liberation” zachwyceni.

Maluma „F.A.M.E.”, Sony, 2018
Naprawdę nazywa się Juan Luis Londońo, a swój pseudonim stworzył łącząc po dwie pierwsze litery z imion swojej matki, ojca i siostry. Dwie nagrane do tej pory płyty uczyniły zeń jednego z najpopularniejszych piosenkarzy w latynoskim kręgu. Czwarta płyta w dorobku Amerykanina pokazuje, że nie ma tu żadnej pomyłki: Maluma śpiewa z prawdziwą pasją, potrafi być zmysłowy, ale też bezbronny i wzruszający. Wszystko to wyśpiewuje oryginalnym głosem, który otaczają dźwięki łączące południowoamerykańską tradycję z popową nowoczesnością made in USA. W Polsce może ten album nie pokryje się złotem, ale wielbiciele muzyki latynoskiej mogą po niego sięgać w ciemno.

Father John Misty „God’s Favorite Customer”, Mystic, 2018
Josh Tillman dał się nam poznać w minionej dekadzie jako folkowy introwertyk aspirujący do miana „nowego Dylana”. Najbliżej tego miana muzyk okazał się być jednak dopiero w tym dziesięcioleciu, kiedy to powołał do życia swoje alter-ego – Fathera Johna Misty. Trzy nagrane bowiem do tej pory pod tym szyldem albumy przyniosły bowiem kunsztowne piosenki o barokowym tonie, które ujmowały swym autentyzmem. Tym samym tropem idzie czwarty album artysty pod tym pseudonimem. „God’s Favorite Customer” łączy zgrabnie folkową melancholię z rockową energią, oddając hołd tradycji, a jednocześnie udowadniając, że tego typu granie ma jeszcze sens w XXI wieku.

Leon Bridges „Good Thing”, Sony, 2018
Ten czarnoskóry wokalista ma idealną biografię na hollywoodzki film: zaczynał jako pomocnik kucharza, a teraz jest gwiazdorem nowego soulu, który ma za sobą występy w Białym Domu. Nic w tym dziwnego: Leon Bridges potrafi swym wyjątkowym głosem doprowadzić słuchacza do łez. Kiedyś tak potrafili najwięksi: Sam Cooke, Marvin Gaye czy Ray Charles. Bridges nawiązuje do tych najszlachetniejszych tradycji soulu, nie popadając jednak w ślepe naśladownictwo. „Good Thing” to muzyka zaśpiewana w XXI wieku – i to słychać. U nas takie śpiewanie nie cieszyło się jakoś wielkim wzięciem, ale nowy album Leona Bridges na pewno znajdzie swoich odbiorców.