Pracownicy tarnowskiego oddziału Państwowej Straży Rybackiej mają od kilku dni pełne ręce roboty. Nie tylko sami patrolują miejsca, gdzie zwyczajowo chroni się przed mrozem najwięcej ryb, ale też ściśle współpracują z wędkarzami i policjantami w wyłapywaniu tych, którzy niejednokrotnie na masową skalę pustoszą nasze rzeki.
- Kłusownicy nie mają żadnych zasad - przyznaje Grzegorz Szyba, jeden z dwóch tarnowskich strażników rybackich. - Przykładem jest połów na tak zwaną kosę lub szarpaka. Do żyłki zakończonej ołowianym ciężarkiem przymocowane są kotwice z ostrymi zadziorami. Zarzuca się je w miejscu, gdzie jest najwięcej ryb, i... szarpie - opisuje proceder.
- Statystycznie tylko jedna ryba na dziesięć zostaje wyłowiona. Pozostałe okaleczone pozostają w wodzie
i po pewnym czasie zdychają - dodaje.
Tarnowscy strażnicy zatrzymują coraz więcej osób, które używają do odłowu ryb sieci, zabronionych
w rzekach i stawach. Te niejednokrotnie przymocowane są do łodzi lub pontonów, którymi przemieszczają się kłusownicy.
Zdarzały się sytuacje, że niektórzy korzystali dodatkowo do oszołomienia ryb z przenośnych agregatów prądotwórczych lub bezpośrednio podłączali przewód do linii energetycznych, zanurzając drugi koniec
w wodzie.
- To szczyt bezmyślności. Ludzie narażają bowiem w ten sposób na porażenie prądem nie tylko ryby, ale też siebie i często przypadkowe osoby - zauważają pracownicy tarnowskiej straży rybackiej.
W tym roku zatrzymali na gorącym uczynku kilku kłusowników. Wszystkie sprawy znalazły swój finał
w sądzie, gdyż już samo posiadanie nad rzeką sieci czy kotwic na żyłce traktowane jest jako przestępstwo.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?