Statystyki mogą przyprawić mizoginów o atak serca: coraz więcej kobiet bez skrępowania przyznaje się do tego, że lubi pornografię. Na przykład 40 proc. Francuzek bardziej woli oglądać łóżkowe figle, niż nudzić się na randce z facetem. Nad Wisłą jest podobnie. Oto według badań CBOS 24 proc.
Polek chętnie zerka na pornograficzne filmy i surfuje w sieci w poszukiwaniu podniecającej golizny. Także w literaturze dotychczasowa męska dominacja w serwowaniu czytelnikom pornograficznych podniet odchodzi w przeszłość. Coraz więcej wyzwolonych dam piórem zabiera się do odkrywania przed kobietami jakże przyjemnych pornosekretów. Ostatecznie to one wiedzą lepiej, czym są zainteresowane niewiasty, od - by zacytować wirtuozkę nadwiślańskiego feminizmu - "przereklamowanych pod względem seksu eunuchów".
Z pornograficznej literatury tworzonej przez kobiety dla kobiet można by już zestawić sporą biblioteczkę. Do polskich księgarń trafiła właśnie kolejna pozycja: "Cukiereczek" Diablo Cody, opowiadająca o jej intymnych doświadczeniach w roli striptizerki. Autorce warto poświęcić kilka słów: jest 29-letnią blogerką, autorką scenariuszy filmowych (zgarnęła Oscara za "Juno") i powieściopisarką.
I jak sama się reklamuje w sieci - uwielbia "te" rzeczy. W takim stylu spisała też 250 stronic "Cukiereczka", którego wątła intryga ocieka przemyśleniami na temat radości, jaką daje cowieczorne pokazywanie ludziom swoich intymności przy tanecznej rurze i baraszkowanie z klientami na zapleczach nocnych klubów. Bohaterka książki, alter ego Cody, najpierw się krępuje swego fachu, ale już po kilkudziesięciu stronach moralne opory opadają z niej niczym nabijane cekinami stringi i bez żenady opowiada czytelniczkom o radości płynącej z seksigraszek.
Ale gdzie tu pornografia? - zakrzykną co bardziej rozczarowani softowością "Cukiereczka" i po trosze będą mieli rację. Powieść Cody to dalekie echo klasycznej pozycji w nurcie niewieściego porno, czyli "Życia seksualnego Catherine M.", które w 2002 roku stało się najbardziej skandalizującą książką nad Sekwaną (400 tys. egzemplarzy sprzedanych na pniu).
Nie bez powodu, jej autorką jest Catherine Millet, znana krytyk sztuki współczesnej i naczelna pisma "Art. Press", która seksualne równouprawnienie zinterpretowała bardzo dosłownie, oddając się kilkuset kochankom obojga płci w najbardziej zdumiewających miejscach (patrz: seria orgazmów w muzealnej pakamerze na szczotki). Faktycznie, ginekologiczne opisy Millet robią wrażenie na najbardziej bezpruderyjnych. A wyzwanie rzucone męskiej seksualności: "Kobiety! Zróbcie dobry użytek z własnych ciał!", zdumiewa prostotą i siłą przekazu.
Niestety, próby zrobienia z Catherine Millet damskiego sobowtóra Henry Millera spełzły na niczym. Może dlatego, że autorka jednorazową erupcją seksualności wyczerpała literacką wenę, a może z tego powodu, że w powieściach Millera znaleźć można coś jeszcze, a nie tylko opisy seksualnej skatologii.
Millet ze swoim wypisem z orgii, analizą męskich genitaliów i rozważaniami ta temat wyższości seksu analnego nad pochwowym nie załapała się nawet na pochwałę radykalnych feministek, choć w wywiadach często podkreślała, że inspiracją do spisania własnych doświadczeń były dla niej "Monologi waginy" Eve Ensler, obowiązkowa pozycja w feministycznym kanonie lektur.
Ale zostawmy ideologiczne podręczniki na boku, nas interesuje przecież damska pornografia. Dlatego sięgnijmy po kolejny tom tego gatunku, choćby wydane w zeszłym roku debiutanckie "Wilgotne miejsca" Charlotte Roche. Tę powieść zakwalifikować można do pionierskich w dziedzinie "demistyfikacji kobiecego ciała w aspekcie higieny intymnej" i polecić jako zadanie domowe wszystkim ginekologom świata.
Z grubsza idzie to tak: bohaterka książki kuruje się w szpitalu po ostrych analnych numerkach, a że czasu ma w bród, robi retrospektywę erotycznego dorobku (skądinąd dość imponującego). Jednak wszystkich rad, które śle czytelniczkom, nie warto polecać: zwłaszcza zaś wypis przedmiotów, którymi Roche stymuluje swoje przyrodzenie, budzi grozę i uzasadnioną obawę o jego przyszłą funkcjonalność.
Autorka "Wilgotnych miejsc" to zwolenniczka seksu bez kompromisów w postaci erotycznej przyjemności. W przeciwieństwie do Valérie Tasso, autorki "Dziennika nimfomanki", dla której łóżko to przede wszystkim obiekt fizycznej satysfakcji. Już od podlotka nie odmawia więc nikomu wdzięków, propagując nieskrępowany seksualny hedonizm.
I aż trudno uwierzyć, że tak naprawdę to wyznania prostytutki, czyli damy uprawiającej zawód o dość ponurym wydźwięku społecznym. Kinomankom warto przypomnieć przy okazji, że rok temu na ekrany kin weszła filmowa wersja tej historii, zekranizowana przez Christiana Molinę (w roli swawolnego dziewczęcia wystąpiła nad wyraz ponętna Belén Fabra).
Z tej samej przegródki gatunkowej co wyznania Tasso wskazać można literacki blog "Belle de Jour", którego autorka przez lata opisywała dole i niedole bycia luksusową londyńską prostytutką (stawka: 300 funtów za godzinę cielesnych uciech). A czyniła to w sposób tak smakowity, że blog doczekał się scenariusza telewizyjnego tasiemca, paru powieści i niezliczonej liczby dziennikarskich śledztw i reportaży.
Życie dopisało zresztą ostatnio zakończenie tej pikantnej story. Eks call girl i autorką seks blogu okazała się Brooke Magnanti, 34-letnia doktorantka naurotoksykologii, która przybliżaniem Brytyjkom świata zakazanej miłości umilała sobie nudę laboratorium. Banalne? Raczej ekscytujące i w pełni potwierdzające naszą wcześniejszą tezę: kobiety lubią pornograficzne swawole na równi z mężczyznami, choć nie zawsze się do tego przyznają. Ale o tym pisała już przecież przed laty pionierka seksualnego równouprawnienia Michalina Wisłocka, wzywając nadwiślańskie kobiety do wzięcia spraw w swoje ręce hasłem: "walczcie o swój orgazm".
Po z górą trzech dekadach jej duchową spadkobierczynią jest autorka powieści "Terapia narodu za pomocą seksu grupowego", kryjąca się pod tajemniczym pseudonimem literackim Arundati. Dla niej seks nie stanowi żadnego tabu: wyrywa facetów z równą łatwością co kobiety; kotłuje się w domu, w hotelach i na siedzeniach samochodów; lubi trójkąty, czworokąty, pięciokąty, a ostatecznie nie pogardziłaby drużyną futbolistów.
Ale żeby przekonać, że życie polskiej 40-latki to nie tylko śrubowanie liczby wytrysków, okrasza swoje wyznania komentarzami na aktualne tematy polityczne sezonu 2005/2006 (najbardziej dostaje się - co chyba zrozumiałe - Giertychowi, Lepperowi i elicie PiS-u). U Arundati nie ma więc żadnych niedomówień: seksualna etyka dobra jest dla zakompleksionych bibliotekarek, Polka XXI wieku zaś ma obowiązek czerpać na maksa przyjemność z tego, w co wyposażyła ją natura. I tylko wyjątkowy złośliwiec mógłby podejrzewać, że pod ksywka Arundati czai się - niestety - rechoczący w kułak facet.