Drogie i ekskluzywne krakowskie butiki, mimo że - jak twierdzą ekonomiści - mamy gospodarczy kryzys, nie narzekają na brak klientów. Są tacy, którzy za nazwisko projektanta i dobrą markę gotowi są zapłacić krocie.
Corso Milano zaprasza swoje klientki na pokazy mody, spotkania z wizażystami, częstuje kawą i ciastkiem. - Nie czekamy na klienta, sami staramy się go zainteresować, musi się coś dziać - mówi Marta Golińska, menedżer butiku Corso Milano. - Nasi sprzedawcy potrafią doradzić strój odpowiedni do sylwetki i do okazji - zachwala.
Za zwykłą, czarną marynarkę w tym sklepie trzeba zapłacić ponad 3 tys. zł. Zielona sukienka Byblos, to wydatek prawie 2 tys. zł. Klient płaci tu głównie za jakość wykonania. - Wszystko jest uszyte z naturalnych materiałów: ze skóry, jedwabiu, dopieszczone, pięknie wykończone, zrobione "na bogato" - wylicza Golińska.
Klienci przyjeżdżają również z Tarnowa, Nowego Sącza, Nowego Targu. - Niektórzy czekają na wyprzedaże - opowiada Golińska. - Ale są i tacy, których ubieramy od stóp do głów, łącznie z torbą. Podobno takich klientów nie brakuje. Szybko podliczamy i wychodzi nam, że jeden może zostawić w salonie od kilkunastu do kilkudziesięciu tys. złotych.
W butiku All Seasons za czarny płaszcz Barbary Bui zapłacimy 4.790 zł, buty tej samej firmy to wydatek rzędu 1690 zł, lekka, zwiewna, kolorowa sukienka Blugirl Blumarine kosztuje 2.750 zł. Ubrania uznanych marek, sygnowane nazwiskami światowej sławy projektantów, takich jak Versace, Armani, Escada, Gaultier czy Ferre kupują klienci po trzydziestce. Młodzi z zasobnym portfelem wolą bardziej awangardowe kreacje, nowe marki, takie jak Desigual czy Dsquared. Zazwyczaj są tańsze, ale i tak za drogie na kieszeń zwykłego krakusa.
