Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krew na śniegu. Zdarzyło się 170 lat temu, czyli jak galicyjski chłop na wojnę z panami ruszył

Mateusz Drożdż
„Rzeź galicyjska”, obraz Jana Nepomucena Lewickiego
„Rzeź galicyjska”, obraz Jana Nepomucena Lewickiego Fot. archiwum
Najpierw usłyszeli odgłosy zbliżającego się tłumu. Było ich koło setki, szli podpici i nabuzowani złą energią, słychać było wrzaski przechodzące w wycie. Nieśli ze sobą cepy, kosy, siekiery, drągi, widły i piki. Zbliżali się do dworu w Głobikowej Dolnej niedaleko ówczesnego podupadłego miasteczka, Dębicy. Mieścił się tam dwór Konstantego Słotwińskiego, byłego oficera wojsk napoleońskich, publicysty, dyrektora Ossolineum, więźnia politycznego. Po zwolnieniu z austriackiego więzienia osiadł z dwoma młodocianymi synami w rodzinnej wsi. Owdowiały i podupadły na zdrowiu już nie konspirował przeciwko Habsburgom, starał się za to polepszyć los swoich włościan. Nie pomogło, został uznany za wroga.

Słotwiński, gdy usłyszał zbliżającą się czeredę chłopów, ukląkł wraz z synami przed krucyfiksem. Nie dokończyli modlitwy, gdy rozległ się brzęk rozbijanych szyb. Gdy drzwi puściły, do środka wpadła setka napastników. Synowie Słotwińskiego - Henryk i Ludwik - ukryli się w kuchni, skąd słyszeli odgłosy bicia ich ojca, a także „okropne klątwy obłąkanego chłopstwa, brzęk i rozbijanie szkła, porcelany, mebli, obrazów, zawalanie pieców, rąbanie drzwi i podłogi”. Po chwili członkowie bandy zaczęli szukać chłopców.

Inni szatani tam czynni

Udało im się uciec, dzięki czemu po prawie półwieczu Henryk mógł spisać wspomnienia pod wymownym tytułem: „Z krwawych dni”. Jak wspominał, przez kilka dni wraz z bratem ukrywali się przed włóczącymi się po okolicy chłopskimi bandami, które przemieszczały się po gościńcach i wsiach, szukając „poloków” (polskich szlachciców), „ciarachów” (szlachetków, ludzi noszących surdut) lub rzeczy, które można byłoby zrabować. Nocami wokół wsi stały uzbrojone warty chłopskie, na wypadek, gdyby przyszli polscy powstańcy czy zmierzający rzekomo z pomocą „Frajcuzy i Hangielcyki”.

„Wygrali, wygrali ci nosi panowie

Wygrali ojczyznę cepami po głowie.

Na gardziołku siendę, flaków wydobendę,

Na miejscu ślachcica sam ślachcicem bendę”

Tak śpiewali pełniący wartę chłopi. „Rzeź w roku 1846 jest niewątpliwie najczarniejszą kartą dziejów naszych porozbiorowych. Rzucenie się braci na braci, rabunki, pożogi, strumienie łez i krwi, rozlane ręką rozwścieklonego ludu. To zaiste obraz tak szatański, że co do piekielnych barw jego, groza wojny domowej ledwo porównywalna być może” - podsumował Henryk Słotwiński.

Na gorąco sytuację opisał poeta Kornel Ujejski w słowach „Chorału”:

„Okropne dzieje przyniósł nam czas,/ Syn zabił matkę, brat zabił brata,/ Mnóstwo Kainów jest pośród nas”, który od razu zauważył, że należy odróżnić sprawców od podżegaczy: „Ależ, o Panie, oni niewinni,/ Choć naszą przyszłość cofnęli wstecz,/ Inni szatani byli tam czynni/ O! rękę karaj, nie ślepy miecz!”.

Miał rację - zaborcy wykorzystali dużą niechęć, czasem nienawiść chłopów do szlachty. Jej powody dzisiaj zauważają historycy, a 170 lat temu widziało niewielu co światlejszych arystokratów - dokuczliwa pańszczyzna, bieda, głód łagodzony korą z drzew, a podobno czasem też i ludożerstwem. Wielu dziedziców swoich chłopów traktowało źle, karało jak w średniowieczu: publiczną chłostą, dybami, aresztem w wilgotnych piwnicach. Nic dziwnego, że działacze niepodległościowi, którzy też szukali poparcia na wsi, trafili na mur obojętności. Zaborcy tymczasem przypominali, że wraz z ich rządami ograniczono pańszczyznę do trzech dni, chłopom pozwolono pod pewnymi warunkami na opuszczanie wsi i zapowiadano kolejne reformy.

- Cesarz wam chce pomóc - mówili - ale to szlachta go nie słucha. Dlatego w 1846 r. dla większości galicyjskich chłopów „polok”, czyli polski szlachcic lub dziedzic był potworem, zaś sami chłopi nie uważali się za Polaków, a za „cesarskich”.

Wykorzystali to zaborcy i zaplanowali stłumienie polskiego powstania narodowego polskimi rękami. Prezydent Gubernium Galicji Franz Krieg miał powiedzieć: „Będziemy mieli trzy dni zaburzeń, a potem sto lat spokoju”. Dla rządu w Wiedniu „nieporządki w Krakowie” miały posłużyć do likwidacji Rzeczypospolitej Krakowskiej, władze w terenie: Joseph Breinl von Wallerstern w Tarnowie i Karl Bernd w Bochni miały zaś pomysł na spacyfikowanie gniazd patriotyzmu w szlacheckich dworkach.

Przygotowania do powstania były zaborcom znane. Pracowali donosiciele, a niektórzy spiskowcy ustalali szczegóły przyszłego zrywu... przy popijawach w tarnowskim Hotelu Europejskim, naprzeciwko austriackiego starostwa.

Już w 1845 r. po galicyjskich wsiach zaczęły krążyć podejrzane indywidua, które po karczmach informowały chłopów, że panowie zbuntowali się przeciwko „cysorzowi”. Pan cysorz się pogniewał i nakazał, aby chłopi wyrżnęli panów i szlachtę, dwory zburzyli,a wówczas pańszczyzna zostanie zniesiona. „Nie dajcie się, brońcie się, uprzedźcie ich. Was więcej, i dwory się nie obronią, jak je napadniecie. Kogo wyrżniecie, to wyrżniecie, ale będziecie mieli już na zawsze spokój i bezpieczeństwo od ciarachów, i wolność, i ziemię” - podsumował sposób podburzania przywódca lojalnych wobec Wiednia konserwatystów krakowskich prof. Stanisław Tarnowski, choć bez wskazywania winnych po stronie cesarskiej.

W połowie lutego, przed planowanym wybuchem powstania, napuszczeni przez Austriaków chłopi od Podhala po Przemyśl, od Karpat po Wisłę dostali zadanie, aby stanąć w obronie dobrego „cysorza” i bronić go przed złą polską szlachtą.

Zaczęła się polsko-polska rzeź
Włościanie najpierw atakowali zmierzające na miejsca zbiórek oddziałki powstańcze, jak np. pod Lisią Górą na przedmieściach Tarnowa, gdzie konspiratorów napadnięto w karczmie, pobito cepami i drągami, a tych, którzy wciąż byli żywi, związano i odstawiono do Tarnowa.

Potem zaczęła się rzeź. Przez wsie i gościńce wędrowały nawet kilkusetosobowe grupy chłopskie zwane czerniawami żądne krwi i rabunku. W ciągu kilku dni „krwawych zapustów” - między środą 18 a poniedziałkiem 23 lutego 1846 r. galicyjscy chłopi zaatakowali paręset dworów, głównie w okolicach Tarnowa, a także na Sądecczyźnie i w okolicach Jasła, Gdowa, Mielca, Dębicy i zamordowali 1-2 tys. osób. Złość była tak duża, że chłopi zabijali nawet chłopów, którzy zdążyli przywdziać zdobyczne surduty czy kontusze.

Choć hersztów było wielu, przez kolejne lata zapomniano o Korydze, Szydłowskim, Janosze i Brzostku, a w pamięci ostał się tylko Jakub Szela ze Smarzowej niedaleko Jasła (obecnie w powiecie dębickim). Z czasem stał się symbolem tych wydarzeń, do czego przyczynił się Stanisław Wyspiański, który uwiecznił go jako Upiora w „Weselu”.

W momencie wybuchu rabacji Szela miał koło 60 lat. „Był to chłop wysoki, średniej tuszy, w białej płótniance odziany, rysów twarzy nie miał wcale odrażających, spodziewanych srogości bynajmniej tam nie dostrzegłem; raczej powaga, połączona z lisią przebiegłością, znamionowały to oblicze” - zapisał Henryk Słotwiński.

Być może, gdyby nie okoliczności, Szela byłby normalnym gospodarzem. Jak inni chłopi nie umiał czytać i pisać, ale poznał świetnie przepisy prawa, zwłaszcza te regulujące relacje dworu i chłopów. Przez ćwierć wieku był - jak byśmy powiedzieli dzisiaj - „aktywistą” i społecznikiem. Przez ten czas procesował się z rodziną Boguszów - dziedziców Smarzowej - o pańszczyznę i prawa chłopskie. W poszukiwaniu sprawiedliwości składał pisma, które pisał mu znajomek, spotykał się z urzędnikami. Częste spotkania z władzą przysporzyły Szeli sławy i autorytetu, występował także w obronie swoich sąsiadów, aż stał się przedstawicielem wszystkich wsi w okolicy.

Boguszom aktywność ich chłopa nie była w smak. Nie żałowali kar za niestawienie się do pracy, za niewykonanie normy. Szela narażał się często. Raz lokaj Boguszów wytrzaskał go po twarzy za opieszałe młócenie zboża, innym razem trafił do aresztu dworskiego na 7 tygodni za to, że nie odrabiał pańszczyzny, bo poszedł pieszo do Lwowa z petycją chłopską. Pewnej niedzieli dziedzic zakuł go w dyby i postawił przed kościołem.

Szela musiał ucieszyć się, gdy tarnowski starosta Breinl wezwał go do siebie w połowie lutego i podobno powiedział: „Szela, daję ci nieograniczoną władzę robienia w tych wsiach, co ci się będzie zdawać, uważ, co ty znaczysz. Arcyksiążę Ferdynand jeden, a ty drugi w Galicji jesteś plenipotentem”. Szela opanował władzę na terenie kilkunastu gmin w pobliżu Jasła. Sam podobno nie zamordował nikogo, ale na takie działania dawał polecenia. Z mężczyzn z rodziny Boguszów rabację przeżył tylko Henryk.

Na podporządkowanym sobie terenie Szela zakazał odrabiać pańszczyznę, wydawał płatne glejty tym, którzy chcieli przejechać między jego posterunkami, zbierał procent od łupów od chłopów. Potem powróciła normalność. Austriacy nie mieli większych problemów z pacyfikacją, bo nie szukali winnych morderstw. Jednak wbrew obietnicom i nadziejom nie tylko nie zlikwidowali pańszczyzny, ale zaraz nakazali jej odrabianie. Szela doszedł do wniosku, że został oszukany. Więc, aby nie ryzykować buntu chłopskiego, władze go aresztowały. Trzymano go przez ponad rok w areszcie, aż sprezentowano mu gospodarstwo i wysłano do najodleglejszej części Galicji - Bukowiny, gdzie zmarł w 1860 roku.

***

Krwawy cennik Złapanych, rannych lub zabitych chłopi odstawiali do austriackich urzędów, gdzie dostawali pieniądze za dostarczenie buntowników. Wg Szeli było to 10 florenów za zabitego, 8 za pokaleczonego i 5 za całego i zdrowego. Rachunek ekonomiczny był prosty, więc wielu pojmanych zostało zapewne zamordowanych niedaleko „punktów skupu”.

Oszukany
Na podporządkowanych sobie terenie Jakub Szela zakazał odrabiać pańszczyznę, wydawał płatne glejty tym, którzy chcieli przejechać między jego posterunkami, zbierał procent od łupów od chłopów. Potem powróciła normalność. Austriacy nie mieli większych problemów z pacyfikacją, bo nie szukali winnych morderstw. Jednak wbrew obietnicom i nadziejom nie tylko nie zlikwidowali pańszczyzny, ale zaraz nakazali jej odrabianie. Szela doszedł do wniosku, że został oszukany. Aby nie ryzykować buntu chłopskiego, tym razem wobec siebie, władze go aresztowały. Trzymano go przez ponad rok w areszcie, aż sprezentowano mu gospodarstwo i wysłano do najodleglejszej części Galicji - Bukowiny, gdzie zmarł w 1860 r.oku

Rabacja
Rabacja galicyjska zwana też rzezią galicyjską - to powstanie chłopskie na terenach zachodniej Galicji w drugiej połowie lutego i marca 1846 r. Powstanie miało charakter antyszlachecki i antypańszczyźniany. Chłopi mordowali panów w wymyślny, brutalny sposób: rąbano siekierami, bito cepami, nabijano na widły i obnoszono żywe jeszcze ofiary, ćwiartowano ciała, obcinano palce, aby łatwiej ściągać pierścienie. Śmierć mogła spowodować i sutanna - Apolonia Bogusz uratowała proboszcza w Siedliskach, tłumacząc chłopom, że „jak księdza zabiją, to nie będzie komu odprawiać nabożeństwa”. Był to argument, bo chłopi chcieli pójść na niedzielną mszę w szykownych, świeżo zrabowanych, kontuszach.

***

Rabacja jest w nas nadal obecna. Ta zaciekłość dla zasady...

Rozmowa z prof. Andrzejem Chwalbą, znanym historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który bada między innymi historię Polski w XIX wieku

Chłop galicyjski aż tak swojego pana nienawidził? Czy też rzucił się na niego, bo go Austriacy podpuścili?

Rola Austriaków, którzy podburzali chłopów, jest wyolbrzymiana. Problem tkwił głębiej. Nawet jeśli byli podburzani, to ziarno trafiło na bardzo podatną glebę. Z jednej strony presja panów na chłopów rosła. Ci ostatni musieli coraz ciężej pracować. A z drugiej strony, po zmianach w całej Europie, po wojnach napoleońskich, chłop pańszczyźniany nie był już taki sam jak kiedyś. Miał inną mentalność. I coraz większą świadomość, że nie jest sam. Bo wcześniej mógł liczyć tak naprawdę tylko na Pana Boga.

A wtedy to się zmieniło?

W zaborze austriackim chłop mógł wreszcie dochodzić swego. Wcześniej, w I Rzeczpospolitej, jeśli miał zatarg z panem, to pan był jednocześnie stroną i jedynym sędzią w takim sporze. Pod zaborem austriackim natomiast chłop mógł się odwołać od takiej decyzji do wyższej instancji. W latach dwudziestych i czterdziestych XIX wieku zaczęły się procesy między gromadą (czyli wspólnotą chłopską) a panem. Jednym z najbardziej znanych pełnomocników tej wspólnoty był Jakub Szela… Chłopi przeszli wewnętrzną przemianę, poczuli, że wreszcie mają swoje prawa i , co ważne, mogą o nie walczyć. W sądach nabrali pewności siebie. Stare mury zaczęły się z wolna kruszyć…

Naprawdę nasi chłopi czuli się tak źle?

Rabacja była nie tylko buntem przeciw reżimowi, ale także, po raz pierwszy w naszych dziejach, ruchem na rzecz godności i szacunku dla ludzi ciężkiej pracy. To wyraźnie widać w wystąpieniach Szeli i jego kolegów. Pamiętajmy, że np. tym okresie przywrócono prawa chłosty… Dla chłopa, który służył w armii, i nagle zdegradowano go z żołnierza do roli chłopa batożonego na klepisku, taka kara była niesłychanie upokarzająca.

Żołnierz nie chciał być już ciemnym chłopem?

Wiarusy odegrały olbrzymią role w zmianie mentalności. A było ich wielu - armia austriacka była chłopska w aż 85 procentach, w odróżnieniu od polskiej, szlacheckiej. Chłopi więc wracali wyemancypowani, bo widzieli kawałek świata. W armii spotkali też żołnierzy z innych krajów, z całego imperium Habsburgów. Choć byli analfabetami, to jednak coraz więcej się dowiadywali o świecie. A tam idee rewolucji, poszanowania godności, demokracji. Zdarzały się też przypadki wędrówek chłopów bezrolnych na Węgry i do Austrii na roboty. Bo, inaczej niż w czasach staropolskich, nie byli przywiązani do gruntu.

Mówi Pan: czuli, że nie są sami…

Tak, bo niektórzy księża już wtedy zaczynają się identyfikować z chłopami zamiast z panami. Padło święte przymierze pana, wójta i plebana. Popularne stają się miesiące trzeźwości. Duchowni weszli w konflikt z panami, którzy za część robót płacili chłopom wódką, produkowaną z nadwyżek zboża i ziemniaków. Niektóre kazania, które zachowały się do dziś, brzmią jak teksty rewolucyjne. Nawołują panów: tak dalej nie można! Podkreślali, że jeśli nie będą szanować godności ludzkiej chłopów, to ci nigdy z nimi do powstania nie pójdą… No i co? Mit solidarności Polaków runął w powstaniu, bo chłop nie czuł się Polakiem.

A kim?

Swojakiem, miejscowym. To pan był Polakiem. Polak mieszkał we dworze, chłop na wsi. Pokutowała sarmacka idea narodu: naród to ci, co mają polityczną władzę, czyli szlachta. Nic dziwnego, że chłopi do narodu polskiego się nie poczuwali.

Nienawidzili panów? Rabacja była wyjątkowo okrutna, krwawa…

Pan był niekiedy postacią mityczną, często go nawet nie widzieli. Najbardziej znienawidzeni byli jego wysłannicy - karbowi, którzy używali siły podczas prac rolnych. To był taki wiejski żandarm, który nadzorował i często, gęsto batożył chłopów. A sam też nim był… Podczas rabacji właśnie oni: karbowi, urzędnicy, oficjaliści padli jako pierwsze ofiary. Panowie, jeśli wpadli w ręce chłopów, też oczywiście ucierpieli. Ale z 1100 ofiar rabacji tylko 200 było panami, właścicielami.

Chłopi przez tyle stuleci byli potulni, nie buntowali się, a tu nagle taka rzeź?

Ta niechęć narastała przez lata. Chłopi długo znosili traktowanie jako narzędzia pracy, niewolnika, na dodatek te ekscesy seksualne panów we wsi… Na to nałożył się fakt, że w latach 40. XIX wieku w środkowej i zachodniej Europie tysiące ludzi głodowało. To wtedy do Stanów Zjednoczonych wyemigrowało cztery piąte Irlandczyków. Wtedy też w Galicji zanotowano przypadki kanibalizmu. Chłopi przychodzili do pracy słaniając się na nogach. A karbowy okładał batogiem i kazał pracować. I nienawiść w końcu wybuchła.

Zderzenie tych dwóch światów było okrutne. Czy ten podział w mentalności Polaków pozostał żywy po pamiętnym 1846 roku?

To, co się działo później, znamy z relacji ofiar. Przez całe dziesięciolecia opowiadali, że rabację wywołali pijani chłopi - pijani dosłownie i w przenośni, wódką, i nienawiścią. Dopiero po 50 latach, pod koniec XIX wieku, rodzący się ruch chłopski, Wincenty Witos, stara się zmieniać tę jednostronną interpretację. Nigdy nie wzięli Jakuba Szeli na sztandary - bo jednak przelał bratnią krew. Rozumieli powody, ale nie akceptowali skutków. Witos próbował pogodzić oba te światy.

Chyba mu się jednak to nie udało? Chłopi byli jeszcze bardziej nieufni, zamknęli się w sobie…

Nieufność wynikała z ich wielowiekowych doświadczeń. W Galicji była chyba najmocniejsza - widać to było chociażby podczas I wojny światowej. Wieś była nieufna przecież nawet wobec Legionów Piłsudskiego. Zupełnie inaczej było np. w zaborze pruskim. Tamtejsi panowie (ziemianie) potrafili rozmawiać z farmerami (chłopami) jak równy z równym. Razem walczyli przeciwko niemieckiemu kapitałowi. Natomiast w Galicji ten podział nie zniknął z czasem. Podczas II wojny był także żywy. W rejonach krakowskim i lwowskim był osobno duch pana - Armia Krajowa i duch chłopa - Bataliony Chłopskie. Pokutował brak zrozumienia i wzajemna niechęć. Oficerowie Batalionów Chłopskich często mówili: pod panami służyć nie będziemy! Były nawet zbrojne potyczki między obiema jednostkami.

Coś z tego ducha zostało do dziś i wciąż pokutuje we współczesnych Polakach?

Jakub Bojko (działacz, publicysta i pisarz ludowy, jeden z pionierów ruchu ludowego w Galicji, który żył w latach 1857-1943 - przyp. red.) próbował się z tym uporać. Pisał o dwóch chłopskich duszach: z jednej strony chłop czapkuje panu i podziwia go (i buduje domy na wzór pańskich dworów, do dziś to widać w Galicji), a z drugiej , za plecami pana przybiera hardą minę, gotów uderzyć. Taki toksyczny związek, podzielona jaźń. Taka postawa czapkowanie-hardość jest do dziś obecna, chociażby w zachowaniach niektórych polityków… Zaciekłość dla zasady - znamy to przecież. Echa konfliktu w łonie tych dwóch wspólnot, tak mocno przecież związanych, odczuwamy do dziś. W tym sensie rabacja jest w nas nadal obecna.

Rozmawiała Marta Paluch

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska