Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krystyna Loska po 18 latach znów w telewizji

Redakcja
Krystyna Loska
Krystyna Loska Z. Wieczorek
Najbardziej znana polska prezenterka telewizyjna po 18 latach wraca do telewizji. Krystyna Loska poprowadzi program w TVP Kultura. Kto wie, może dobrze by było, by zapowiadała również mecze Polaków na Euro? Zawsze kiedy to robiła, nasi wygrywali... O swojej dawnej pracy w telewizji i planach na przyszłość rozmawia z Anitą Czupryn

Po 18 latach wraca Pani do telewizji, aby poprowadzić w TVP Kultura program "Archiwizja". Proszę przyznać, miała Pani tremę przed tym, jak widzowie Panią przyjmą?
Tremy nie miałam. Ale przede wszystkim nie nazwałabym tego powrotem. Przez szereg lat odmawiałam udziału we wszelkich telewizyjnych przedsięwzięciach. Uważałam, że jeśli się coś zakończyło, to nie można do tego wracać. Ale tutaj powód mojego pojawienia się na ekranie był inny. W tym roku, jesienią telewizja obchodzi 60-lecie istnienia. Kiedy była rocznica 50-lecia telewizji, ja unikałam wywiadów. Mąż powiedział mi wtedy, że powinnam w tym uczestniczyć, bo jestem jedną z osób, które pamiętają początki telewizji. Jego słowa zdopingowały mnie i teraz z przyjemnością z zaproszenia skorzystałam. Ten program to przypomnienie tego, czym żyła kiedyś telewizja, przypomnienie pierwszych programów, transmisji telewizyjnych. Takie programy z wielkim sentymentem oglądają ci widzowie, którzy jeszcze pamiętają tamte czasy. Podjęłam więc decyzję, aby wziąć w tym udział i muszę powiedzieć, że nagrywając poszczególne odcinki byłam zadowolona. Wiele rzeczy sobie przypomniałam, odświeżyłam pamięć o wielu osobach.

Długo trzeba było Panią namawiać, aby poprowadziła program?
Tu panią zaskoczę. Kiedy zadzwoniono do mnie z TVP Kultura, od razu się zgodziłam. Nie miałam wątpliwości. "Archiwizja" ma podtytuł: "Antena dla prezentera". Pomyślałam, to chyba słuszne, tam powinnam być. Chyba zasłużyłam sobie na to, żeby prezentować to, co kiedyś zapowiadałam, czym kiedyś żyłam.

Wchodzi Pani po tylu latach nieobecności do gmachu telewizji...
...a tam alarm antyterrorystyczny i ewakuacja pracowników (śmiech).

Niezłe przywitanie. Ale kiedy szła Pani znanymi korytarzami, którymi chodziła przecież przez ponad ćwierć wieku, poczuła wzruszenie?
Więcej niż ćwierć wieku! Na Woronicza spędziłam 35 lat. Co ciekawe, dziś Telewizja Kultura ma swoje studia tam, gdzie za moich czasów były sale prób. Przypomniałam sobie, że tam właśnie odbywały się nasze próby Studia Gama. Ale to nie były moje główne korytarze. Myśmy pracowali na drugim piętrze, po zupełnie innej stronie budynku. Teraz jednak spotkałam ludzi, którzy z wielką serdecznością mnie witali. I to nie byli tylko ci, którzy ze mną pracowali, bo tych jest już mało, ale ci, którzy mnie pamiętali. Począwszy od strażników, charakteryzatorni, czy studia realizatorskiego. To było bardzo miłe - każdy się uśmiechał. Czego przy końcu mojej pracy nie było.

O tych porozmawiamy za chwilę. Ciekawa jestem, jakie wrażenie wywarła na Pani telewizja dziś. Co Panią zaskoczyło?
Odniosłam wrażenie, że telewizja tak bardzo się nie zmieniła. Nie widziałam co prawda dużych studiów. Ale ja "Archiwizję" nagrywałam w niewielkim, bardzo kameralnym, takim, do którego byłam przyzwyczajona, więc właściwie znów znalazłam się w swoich pieleszach, w swoim otoczeniu. Jedyna rzecz, która była dla mnie nowością, to był prompter (urządzenie wyświetlające tekst czytany przez prezentera - red.). Ja nigdy nie używałam promptera i nie miałam z nim styczności.

Podobno nawet kiedy wprowadzono już te urządzenia do telewizji, to Pani nie chciała go używać i wszystko, co zapowiadała przed kamerą, mówiła z pamięci?
Prompter zaistniał właściwie już po moim odejściu z telewizji. Teraz było to dla mnie nowe doświadczenie - miałam kamerę z prompterem, nie było potrzeby uczyć się na pamięć. Ale starałam się w tego promptera też włożyć trochę serca. Tak, jak zwykle to robiłam, patrząc telewidzom w oczy.

Program "Archiwizja", który poprowadzi Pani na zmianę z Bogumiłą Wander, ma łączyć współczesność z tradycją i przypomnieć widzom, że w prymitywnych warunkach mogły w polskiej telewizji powstawać prawdziwe perełki. Co jest taką perłą dla Pani?
Jest ich wiele. Ale przede wszystkim chodzi o wspomnienia osób, które te programy tworzyły, i osób, które w tych programach brały udział. To byli wspaniali artyści, popularni przez wiele pokoleń, wielu z nich już nie ma, ale można zobaczyć, jak pięknie wygląda Bolesław Mierzejewski (Ordynat Michorowski z "Trędowatej" - red.), jak hrabia, pod muszką, przyszedł na wywiad. Być może dla młodych telewidzów będą to rzeczy nieznane, ale radziłabym im oglądać ten program, dlatego, że w zestawie są również prezentowane reportaże filmowe i one pokazują, jak wyglądał ten świat 40-50 lat temu i jak my w tym świecie żyliśmy.

Pamięta Pani ostatni swój dzień w telewizji, przed przejściem na emeryturę?
Pamiętam. Ale nie lubię wracać myślami do tego czasu. Któregoś dnia stwierdziłam po prostu, że nie znajduję się już w tym środowisku. Byli wokół mnie ludzie bardzo młodzi, bardzo dumni z siebie, którzy jeszcze nic nie zrobili. Byli pewni siebie, nie mając ku temu powodów. Dyskutować z nimi nie było sensu, ponieważ każdy z nich był najmądrzejszy. Pomyślałam: właściwie co ja tu robię? Poświęciłam telewizji 35 lat, widziałam, jak ona rosła, jak nabierała sił, rozpędu. Teraz ten rozpęd zobaczyłam na korytarzach. To już nie był mój świat. Decyzję podjęłam natychmiast.

Podobno mężczyźni przed telewizorami marzyli o tym, aby zobaczyć Pani nogi. Ale spikerzy pokazywani byli wówczas tylko od pasa w górę. Czy zdarzyło się Pani do eleganckich żakietów i koszul wkładać przed kamerę bambosze i czy w końcu zdarzyła się taka sytuacja, kiedy widzowie ujrzeli Pani nogi?
Kiedy mnie o to pytano, zwykle odpowiadałam żartem, że mnie się trema objawiała w nogach, w związku z tym występowałam w długich sukniach. Ale raczej, na owe możliwości, byliśmy ubrani w komplecie. Choć raz zdarzyło się to, o czym pani mówi. Pracowałam wtedy jeszcze w TV Katowice. W sylwestra kolega był w smokingu, ja w pięknej sukni. Po wiadomościach, całość programu była transmitowana z Warszawy. Nas czekała tylko zapowiedź programu noworocznego. Na antenę mieliśmy wejść nad ranem. A że po całej nocy w szpilkach już nie wytrzymywałam, więc założyłam sobie kapcie. A kolega smoking z elegancką muszką zostawił, za to wskoczył w dżinsy. Nad ranem próbowaliśmy wejście na antenę. Nie wspomnę, że jednocześnie próbowaliśmy szampana. Dwie butelki wtedy otworzyliśmy. Wchodzimy na antenę, składamy życzenia i ja kątem oka widzę, że operator oparł się o kamerę i zasypia, a kamera zjeżdża coraz niżej. Nasza zapowiedź skończyła się na moich kapciach i dżinsach kolegi. Mieliśmy nadzieję, że może tego już nikt nie oglądał, bo to była 5 nad ranem. Ale okazało się, że ludzie jednak oglądali. Przyszło dużo listów z pretensjami: czyżby telewizji nie było stać na to, aby prezenterom sprawić spodnie i buty?

Zrobiła się afera?
Naczelny nas wezwał i przywitał retorycznym pytaniem: "Kompromitujecie telewizję?" Ale że miał poczucie humoru, to ja dostałam pieniądze na buty, a kolega na spodnie. A cała historia skończyła się w programie "Spotkanie z Balladą". Zaproszono mnie i Janka Suzina, który zagrał mojego kolegę z Katowic. To też był świąteczny program, przygotowano specjalny ekran, w którym zapowiadaliśmy, po czym ten ekran runął i ja zostałam w kapciach z pomponami, a kolega w dżinsach. Słowem - finał miał miejsce w kabarecie (śmiech).

Od czasów Pani przyjazdu do Warszawy, wlecze się plotka, że pojawiła się Pani w stolicy razem z ekipą Edwarda Gierka.

Wyjaśniałam to już wiele razy i nawet ostatnio zarzekałam się, że nie będę już o tym mówiła, bo ileż można? Mąż, inżynier górnik przez wiele lat pracował w kopalni "Ziemowit" jako kierownik robót górniczych. Ze względu na zdrowie przeszedł do pracy w Ministerstwie Górnictwa w Katowicach. Po jakimś czasie został przeniesiony do Państwowej Rady Górnictwa w Warszawie. I to on z górnictwa otrzymał mieszkanie. Przeprowadziliśmy się. Poszłam na rozmowę do prezesa Sokorskiego, a nie, jak się mówi, do Szczepańskiego, z pytaniem, czy ewentualnie znalazłoby się dla mnie miejsce w Warszawie. Przyjął mnie z otwartymi rękami. Było mi naprawdę bardzo miło i wspominam ten moment jako jeden z istotnych w moim życiu. Sokorski przywrócił wtedy etaty spikerowskie, niewielkie, ale poczuliśmy się, że jesteśmy do tej telewizji przypisani. Mąż pracował wiele lat w Państwowej Radzie Górnictwa, a następnie przez 5 lat kierował budową pierwszego odcinka metra, od Kabat do Politechniki. Jest z tego ogromnie dumny. Ja też.

Ale miał sławną żonę, w kierunku której miliony mężczyzn kierowały westchnienia. Jak się w tym odnajdywał?
W domu nikt z nas nie był gwiazdą. Jesteśmy normalnymi ludźmi. Każde z nas miało swoje zainteresowania. Mąż miał piłkę nożną, ja estradę, publiczność. Ale zawsze spotykaliśmy się w domu i znajdowaliśmy czas na rozmowę. On cieszył się z tego, co ja robiłam, ja cieszyłam się z jego osiągnięć. Najważniejsze w małżeństwie są rozmowy. Jesteśmy małżeństwem 54 lata. Z tego też jestem dumna. Nasze 50-lecie obchodziliśmy w tym samym miejscu, w którym braliśmy ślub. W tym samym kościele, w tym samym zameczku w Promnicach, gdzie była uczta weselna. Ogromną niespodziankę sprawił nam katowicki arcybiskup Damian Zimoń, który 50 lat wcześniej był wikarym w Tychach i jednym z tych, którzy asystowali przy naszym ślubie. Tym razem sam poprowadził tę uroczystość.

Przez wiele lat mówiło się, że przynosi Pani szczęście polskiej reprezentacji piłki nożnej, bo kiedy Pani zapowiadała mecz, to nasi zawsze wygrywali.
Tak się złożyło. Nie powiem, że czarowałam, choć tak myśleli kibice przeciwnej drużyny. To szczęście zaczęło się od Górnika Zabrze. A potem, kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, przeniosło się na reprezentację. Ale podłoże było takie, że to piłkarze znakomicie grali i wspaniały był trener, Kaziu Górski, który mówił, że oprócz zdolności musi być jeszcze łut szczęścia.

Gdyby poproszono Panią, aby zapowiedziała mecz polskiej reprezentacji na Euro 2012, zrobiłaby to Pani?

Nie muszę zapowiadać. Ja chodzę na mecze. Byłam na ostatnim z Portugalią. Piękny mamy stadion. Tylko nijak nie mogłam wrócić do domu (śmiech). Ale nie ma co narzekać. Naprawdę jest piękny.

W czym tkwi sekret Pani osławionej fryzury? Miała Pani swojego fryzjera?
Skąd! Na początku malowała i czesała mnie charakteryzatorka, ale potem się nauczyłam, jak to należy robić. To pozwoliło mi zaoszczędzić czas. Kiedy dziś słyszę o różnego rodzaju wizażystkach, o kilometrach sukienek do wyboru, to włosy mi stają dęba. Może bym wtedy zgłupiała? Myśmy sami o wszystko dbali.

Podoba się Pani obecna telewizja publiczna?

Podoba mi się mój telewizor (śmiech). Jest duży.

Euro 2012 coraz bliżej! Zobacz, co będzie się działo w Krakowie

Nowa lista leków refundowanych**[SPRAWDŹ!] **

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska