Limanowa. Odnaleźli się dwaj lekarze, którzy zniknęli po śmierci pacjentki
Jeden z dwóch anestezjologów, którzy w grudniu 2014 r. zeszli samowolnie z dyżuru na oddziale intensywnej terapii limanowskiego szpitala, gdzie zmarła 78-letnia pacjentka, walczył o przywrócenie go do pracy. Ostatecznie w sądzie doszło do ugody. Dyscyplinarne zwolnienie zamieniono na rozwiązanie stosunku pracy za porozumieniem stron.
Wyrozumiała dyrekcja
35-letni lekarz żądał nie tylko przywrócenia go do pracy, ale też odszkodowania w wysokości trzykrotności miesięcznego wynagrodzenia. Celu nie osiągnął, ale szpital zgodził się wycofać dyscyplinarkę.
Dyrektor szpitala Marcin Radzięta mówi, że wyraził na to zgodę ze względu na młody wiek lekarza. - Niech się realizuje w zawodzie, ale już poza naszym szpitalem - skwitował w rozmowie z "Krakowską" Radzięta.
Agnieszka Doktór z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie podkreśla, że w świadectwie pracy wskazuje się tryb i podstawę prawną rozwiązania stosunku pracy. - Dyscyplinarne zwolnienie może zatem utrudnić poszukiwanie zatrudnienia - dodaje Agnieszka Doktór.
Tak łagodne podejście do lekarza oburzyło Zofię Dąbrowską, wnuczkę zmarłej 78-latki. O zawartej w sądzie ugodzie dowiedziała się od reportera "Krakowskiej". - Jestem zszokowana tą informacją - mówi Zofia Dąbrowska. - Zwłaszcza że zaraz po tragedii, która dotknęła naszą rodzinę, przez dwa miesiące prokuratury przerzucały się wnioskami o to, by wyłączyć je z badania tej sprawy i śledztwo stało w miejscu. To skandal.
Wnuczka zmarłej pacjentki przypomina, że najpierw ze śledztwa wyłączyła się limanowska prokuratura. Gdy przekazano je do Nowego Targu, natychmiast spłynął stamtąd wniosek o wyłączenie. Powodem był fakt, że starszy z lekarzy, 55-letni ordynator, przez wiele lat pracował jako biegły dla nowotarskiej prokuratury. Znał go każdy z 11 pracujących tam śledczych. Ostatecznie sprawa trafiła do Muszyny. Nie posunęła się jednak do przodu, ponieważ tamtejsi prokuratorzy dopiero się z nią zapoznają.
- Czas mija, a konkretnych ustaleń wciąż nie ma - ubolewa Zofia Dąbrowska.
Przypomnijmy, że skandal wybuchł tuż przed Bożym Narodzeniem. W nocy z 22 na 23 grudnia 2014 r. na oddziale zmarła 78-letnia pacjentka, która trafiła tam ze złamaniem podstawy czaszki. Po rozmowie z ordynatorem i lekarzem dyżurnym jej krewni zaczęli podejrzewać, że medycy są nietrzeźwi. - Ordynator twierdził, że babcia jest w stanie krytycznym, a tymczasem nie żyła od dwóch godzin - przypomina jej wnuczka.
Kiedy krewni zmarłej wezwali policję, lekarze uciekli z oddziału i na 30 godzin ślad po nich zaginął. Zgłosili się na policję w wigilijny wieczór. Zaprzeczyli, aby pili w szpitalu alkohol, a zejście z dyżuru tłumaczyli nagłym pogorszeniem stanu zdrowia. Za samowolne opuszczenie miejsca pracy zostali dyscyplinarnie zwolnieni 30 grudnia przez dyrekcję . Ordynator nie odwołał się od tej decyzji.
Picia nie udowodnią?
W komendzie limanowskiej policji lekarzom pobrano w końcu krew na zawartość alkoholu. - Po tak długim czasie tego typu badanie nie ma sensu - przekonuje prof. Małgorzata Kłys, kierowniczka Pracowni Toksykologii Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. - Należałoby je wykonać do sześciu godzin po zdarzeniu, aby ustalić, czy mężczyźni byli pod wpływem alkoholu.
Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci pacjentki, za co grozi do pięciu lat więzienia. Na razie obydwu lekarzy przesłuchano jedynie w charakterze świadków.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
