Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Burliga: Ograć "Baszcza" byłoby miło

Redakcja
- Moim marzeniem zawsze było grać w ekstraklasie, a szczególnie w Wiśle. Jestem przecież w tym klubie od 2000 roku. Przeszedłem wszystkie szczeble. Od trampkarza do pierwszego zespołu.- mówi w rozmowie z nami Łukasz Burliga, piłkarz Wisły Kraków.

W meczu z Podbeskidziem strzelił Pan pierwszą bramkę w Wiśle, ale było to też pierwsze spotkanie, w którym zagrał Pan od początku nie dlatego, że ktoś wypadł ze składu, ale dlatego, że wywalczył Pan sobie miejsce w wyjściowej jedenastce.
Nie analizowałem tego w ten sposób, ale na pewno ucieszyłem się, że znalazłem się w wyjściowym składzie. W czasie okresu przygotowawczego mocno walczyłem o ten pierwszy skład. Żałowałem tylko kontuzji ze sparingu z Piastem, bo przez uraz nie mogłem zagrać w Pucharze Polski i w meczu z Bełchatowem. Cieszę się jednak, że zaraz po wyleczeniu kontuzji trener postawił na mnie.

Traktuje Pan tę sytuację jako ważny etap w swojej karierze? Pewnie kiedyś, gdy zaczynał Pan treningi w Wiśle, marzył Pan o tym, żeby być jej podstawowym zawodnikiem.
Moim marzeniem zawsze było grać w ekstraklasie, a szczególnie w Wiśle. Jestem przecież w tym klubie od 2000 roku. Przeszedłem wszystkie szczeble. Od trampkarza do pierwszego zespołu. Na początku tata woził mnie na treningi z Zembrzyc. Później, gdy poszedłem do szkoły średniej, zamieszkałem w internacie.

To pewnie była dla Pana szkoła życia w tak młodym wieku znaleźć się sam, bez rodziny?
Tak. Można powiedzieć, że była to szkoła życia. Miałem w tym okresie lepsze i gorsze momenty. Nawet w drużynach juniorskich nie zawsze byłem podstawowym zawodnikiem. Nigdy jednak się nie poddawałem. W końcu przyszedł etap, że zacząłem strzelać bramki w rezerwie i Młodej Ekstraklasie. Krok po kroku robiłem postępy. Pomogło mi wypożyczenie do Floty. Później wróciłem na krótko do Krakowa, ale ciągle nie miałem miejsca w składzie. Stąd wzięło się kolejne wypożyczenie, tym razem do Ruchu Chorzów. Teraz wróciłem i wreszcie gram.

Były okresy zwątpienia, że jednak nie wywalczy Pan sobie miejsca w Wiśle?

Nie poddawałem się, ale miałem takie momenty, kiedy byłem zły. Jeśli trener Skorża brał mnie dwanaście razy w rundzie na ławkę, a później nie grałem nawet minuty, to trudno było nie czuć się rozczarowanym. Cieszyłem się, że jestem w "osiemnastce", ale z drugiej strony apetyt rósł w miarę jedzenia.

Taką katapultą w pańskiej karierze okazało się wypożyczenia do Ruchu.
W Ruchu trafiłem do prawdziwego zespołu. Trener Waldemar Fornalik bazował na szkole doktora Wielkoszyńskiego. Ruch przez cały sezon był świetnie przygotowany. Oczywiście w Chorzowie też są dobrzy piłkarze, ale klucz do sukcesu oparty był w głównej mierze na solidności oraz tzw. team spirit. Byliśmy bardzo mocno zżyci ze sobą. Podam przykład. Kiedy mieliśmy dwa treningi dziennie, to pomiędzy nimi nikt się nie rozjeżdżał, tylko wszyscy jechaliśmy np. do Silesii i tam przy kawie rozmawialiśmy o problemach drużyny. Duże znaczenie miało również to, że w zespole grali prawie sami Polacy, ale nawet obcokrajowcy mówili w naszym języku.

To zupełnie inaczej niż w Wiśle.

Teraz jest tutaj znacznie lepiej pod tym względem. Ogromny wpływ ma na to powrót Arka Głowackiego do naszej szatni. W Wiśle też jest dobra atmosfera.

W Ruchu poczuł się Pan w pełni piłkarzem ekstraklasy?
W drugiej części pierwszej rundy wskoczyłem do podstawowego składu i poczułem się super. Oczywiście zdarzały się błędy, ale trener i tak na mnie stawiał. Szkoda mi natomiast drugiej rundy. Miałem trochę problemów zdrowotnych, co odbiło się na mojej dyspozycji. Drużyna grała dobrze, więc ciężko było wskoczyć do składu. Jestem zadowolony z pobytu w Chorzowie, choć na pewno występów w podstawowym składzie mogło być więcej.

Bardziej ceni Pan sobie srebrny medal, wywalczony z Ruchem czy mistrzostwo z Wisłą, w które jednak Pana wkład nie był zbyt duży?
Złoto to złoto, ale faktem jest, że nie czułem, żebym znacząco się do tego przyczynił. W Ruchu mój wkład w drugie miejsce był na pewno znacznie większy.

Nie miał Pan oporów, żeby wracać do Krakowa? Znów mógł Pan tutaj usiąść na ławce.

Nie obawiałem się tego powrotu. Wychowałem się tutaj i tutaj najbardziej chciałem grać. Ruch zresztą nie był w stanie mnie wykupić, a Wisła jasno postawiła sprawę, że mam wracać. Poza tym nie ma co ukrywać, że w poprzednim sezonie obrona Wisły nie grała super. Wiedziałem zatem, że będzie szansa powalczyć o miejsce w składzie. Utwierdziłem się zresztą w tym przekonaniu po rozmowie z trenerem Probierzem, który zapewnił mnie, że jeśli będę ciężko pracował, to dostanę swoją szansę.

Kiedyś rywalizował Pan o miejsce z Marcinem Baszczyńskim. Myśli Pan, że kiedyś może być postrzegany tak jak "Baszczu", jako legenda Wisły?
Na razie nie mam nawet co porównywać się do Marcina. Na pewno chciałbym zagrać dla Wisły tyle meczów, co on. Chciałbym też kiedyś móc tak żartować jak on, kiedy powtarzał, że zagrał w Wiśle 250 meczów, z czego 230 dobrych.

Jest Pan spokojnym człowiekiem, ale potrafi Pan też czasami zaskoczyć swoim zachowaniem. Krążą legendy o tym, jak złożył Pan nocną wizytę trenerowi Maciejowi Skorży.
Słyszałem już wiele wersji tej historii. Prawda jest taka, że byłem wtedy mocno sfrustrowany. Miałem ofertę z Lechii, a tymczasem w Wiśle jeździłem cały czas tylko na ławkę. Trener Skorża nie dawał mi szansy i ta frustracja we mnie narastała. To był impuls. Byłem w mieście i nagle postanowiłem wybrać się do trenera. Przyjął tę moją nocną wizytę spokojnie. Porozmawialiśmy. Na drugi dzień obrócił to wszystko nawet w żart, ale bez kary finansowej się nie obeszło. Z drugiej strony, mówiąc pół żartem, pół serio, cała ta historia wyszła na dobre drużynie. Nie szło nam wtedy najlepiej, a ta moja wizyta u trenera trochę rozładowała napięcie w zespole. Wszyscy nieźle się ubawili tą moją przygodą i... wygraliśmy trzy następne mecze, a ja nawet w jednym z nich wreszcie zagrałem.

Jak już jesteśmy przy rozmowach z trenerami, to ponoć na ostatniej Gali Ekstraklasy podszedł Pan do Franciszka Smudy i zapytał, dlaczego nie powołuje Arkadiusza Piecha?

Należę do ludzi impulsywnych. Jak coś mnie denerwuje, to staram się sprawę wyjaśnić. Arek był najlepszym zawodnikiem ekstraklasy w tamtym momencie, więc zapytałem trenera Smudę, dlaczego nie daje mu szansy. Trener nie podjął jednak tematu...

Skoro jesteśmy przy trenerach, to pokusi się Pan o porównanie Waldemara Fornalika i Michała Probierza?
Trener Probierz jest bardziej ekspresyjny. Preferuje inną szkołę jeśli chodzi o przygotowanie niż trener Fornalik. Więcej biegaliśmy w okresie przygotowawczym. Obaj idą inną drogą, ale obaj osiągają ten sam cel. Ja czułem się bardzo dobrze przygotowany u trenera Fornalika i tak samo jest teraz u trenera Probierza. Nie jest też tak, że trener Probierz wszystkich wrzuca to tego samego wora. Jest indywidualizacja zajęć, każdy jest monitorowany. Różnice w warsztacie obu trenerów widzę też w przygotowywaniu do poszczególnych spotkań. U trenera Probierza jest to bardzo szczegółowe. W piątek gramy z Polonią, a już od wtorku dostajemy informacje na temat rywala. W Ruchu ograniczało się to do jednej odprawy.

Jest Pan dzisiaj podstawowym piłkarzem Wisły. Jaki kolejny cel Pan sobie stawia przed sobą?

Na razie chcę ugruntować swoją pozycję w Wiśle, ale oczywiście mam swoje marzenia. Chciałbym kiedyś trafić do reprezentacji, zagrać w dobrej zagranicznej lidze.

Co musiałby Pan zrobić, żeby w tej kadrze zagrać?
Żebym w ogóle mógł myśleć o reprezentacji, musiałbym zagrać przynajmniej jedną bardzo dobrą rundę.

Na co Wisłę stać w tym sezonie?
Na mistrzostwo Polski! Patrzę na poziom niektórych zawodników, jakich mamy w składzie. Choćby Maora Meliksona czy Ivicy Ilieva. Skoro Ruch bez takich piłkarzy mógł być wicemistrzem, to dlaczego Wisła nie mogłaby wywalczyć korony? Jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu. Oczywiście zdarzają się wpadki, tak jak w Bielsku-Białej, ale nawet przy takiej grze mogliśmy wygrać. Wystarczyło wykorzystać jedną z sytuacji i nikt nie krytykowałby Wisły. Tak jest w każdej lidze. Zachowując wszelkie proporcje, popatrzmy na Hiszpanię. Barcelona męczyła się ostatnio do samej końcówki, a Real przegrał.

Na razie chyba najlepiej prezentuje się Legia. To będzie wasz najgroźniejszy rywal?
Na ten moment Legia rzeczywiście jest najlepsza. Ale np. Lech też będzie groźny. Mam przeczucie, że to będzie sezon tych dwóch zespołów i nasz. Poprzedni był trochę dziwny. Wydaje mi się, że teraz wyjdzie wyższość tych największych klubów, które między sobą rozstrzygną walkę o tytuł. Liga jest długa, każdy będzie miał lepsze i gorsze momenty i zobaczymy,jak to się skończy. Wierzę, że to my będziemy mistrzem.

Porozmawiajmy o najbliższym spotkaniu z Polonią Warszawa, która mimo perturbacji, jakie ostatnio ją dotykały, prezentuje się dobrze na starcie sezonu. Jaki to będzie mecz?
Na pewno ciężki. Wszystkie mecze, które w życiu grałem z Polonią, były trudne. Oni zawsze są dobrze zorganizowani w obronie, ale potrafią bardzo szybko przechodzić do ofensywy. Trzeba będzie z nimi zagrać szybko, stale przenosić ciężar gry z jednej na drugą stronę. Uważam, że piłkarsko jesteśmy lepsi i takie mecze mamy obowiązek wygrywać.

Po drugiej stronie barykady stanie ten, z którym kiedyś rywalizował Pan o miejsce w Wiśle, Marcin Baszczyński. W Polonii grają też Adam Kokoszka i Mariusz Pawełek.
Z całą trójką grałem lub przynajmniej trenowałem. Z racji mojej pozycji nie będę miał pewnie zbyt wielu okazji, żeby spotkać się z nimi twarzą w twarzą na boisku. Gdyby jednak udało mi się ograć "Baszcza", byłoby to dla mnie bardzo miłe.

Rozmawiał Bartosz Karcz


Codziennie rano najświeższe informacje, zdjęcia i video z twojej okolicy. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska