Sobota, środek osiedla, żar leje się z nieba. Nie wychodzi z domu ten, kto nie musi. Starszy mężczyzna najprawdopodobniej wyszedł zrobić drobne zakupy. Do domu nie wrócił - padł na przysklepowym parkingu, uwięziony między samochodami. Gdyby nie wrażliwi przechodnie, którzy rzucili się na pomoc i wezwali medyków, z całą pewnością zakończyłby tam życie.
Ten człowiek nie oddycha
Teresa Gosman sobotnie przedpołudnie postanowiła spędzić w kuchni na robieniu zapraw na zimę.
- Chyba opatrzność czuwała, bo brakło mi gorczycy do zaprawiania ogórków i musiałam iść do sklepu - mówi pani Teresa. - Ze sklepu wyszłam bocznymi drzwiami i chciałam iść do domu, kiedy zobaczyłam mężczyznę upadającego na kolana, na dodatek uderzył się w głowę o samochód - opowiada.
Drobna pani Teresa podbiegła do nieznajomego, chciała go podtrzymać, ale nie dała rady masywnemu mężczyźnie.
- W ułamku sekundy zrobił się cały siny, jeszcze wziął dwa głębokie wdechy i całkiem upadł, nie dając oznak życia - wspomina pani Teresa, wciąż mając mężczyznę przed oczami. - Wiedziałam, że nie poradzę sobie sama i szybko zadzwoniłam na 112 - dodaje.
W tym samym czasie z tego samego budynku wyszła Marzena Czub-Żmuda. Jak w każdą sobotę bierunianka była na zajęciach w klubie fitness mieszczącym się nad sklepem.
- Zobaczyłam kobietę, która próbowała podtrzymać jakiegoś pana - wspomina pani Marzena. Szybko zorientowała się, że dzieje się z nim coś złego. Najpierw trzeba było przenieść mężczyznę na chodnik, żeby rozpocząć reanimację, ale to nie było łatwe, pan ważył ze 130 kilogramów.
Pani Marzena wybiegła na ulicę i zatrzymała samochód.
- Pamiętam, że w środku siedział mężczyzna z dzieckiem i tortem. Rzuciłam tylko do niego: zostaw pan to ciasto i pomóż mi ratować człowieka - relacjonuje pani Marzena.
Reanimowali go na zmianę pod dyktando dyspozytora ze 112, z którym rozmawiała pani Teresa. Za chwilę nieznajomego kierowcę zastąpił inny pan.
- Jak to w sobotę, szliśmy z mężem na zakupy - mówi oświęcimianka Magdalena Uroda, kolejna zaangażowana do pomocy. Z daleka zobaczyli leżącego mężczyznę.
- Usłyszałam, jak młoda kobieta mówi do telefonu: „nie oddycha” i wtedy powiedziałam mężowi: chodź, musimy pomóc temu człowiekowi - dodaje.
Marek Uroda przystąpił do reanimacji. Wie, jak robić masaż serca, nauczył się tego podczas szkoleń w miejscu pracy.
- Ciężko zachować zimną krew, widząc nieprzytomnego człowieka, bez jakichkolwiek oznak życiowych, którego oczy są jakby nieobecne, a jednak patrzyły na mnie - mówi pan Marek. - I jeszcze ta myśl z tyłu głowy, że mogę połamać mu żebra od tego ciągłego naciskania - dodaje. Ale nie przestawał. Uciskał do momentu, aż przyszedł zmiennik - żona pana Marka, „wyrwała” z tłumu pomocnika.
- To było najdłuższe siedem minut w moim życiu, bo tyle - jak się okazało - reanimowaliśmy tego pana - wyznaje pani Marzena.
Ułamki sekund
Na miejsce zdarzenia przyjechała specjalistyczna karetka pogotowia ratunkowego. Lekarz Maja Berezowska stwierdziła zatrzymanie krążenia. Z ratownikami medycznymi dalej reanimowali mężczyznę. Po ok. 9 minutach akcja serca powróciła. Mężczyzna został przetransportowany do szpitala.
- Jakie będą dalsze jego losy, nie da się teraz powiedzieć, ale żyje - podkreśla Maja Berezowska. - Nie umarł na ulicy. Dlaczego tak się stało? Ponieważ trafił na Aniołów w ludzkiej skórze, którzy widząc, że się osuwa na chodniku, nie ominęli go ze wstrętem, uznając, jak wielu, za „pijaka” - dodaje lekarka.
Chwali przechodniów za prawidłową reakcję i akcję ratunkową do momentu przyjazdu medyków.
- Tylko i wyłącznie dzięki ich postawie pacjent dostał szansę na ratunek. Gdyby nie oni, ja mogłabym niestety tylko stwierdzić zgon - mówi wprost Maja Berezowska.
35. Oświęcimska Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę pokłoniła s...
ZOBACZ KONIECZNIE:
Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!
WIDEO: Pierwsza pomoc. Kiedy i jak używać defibrylatora?
Autor: Dzień Dobry TVN, x-news