Poseł Mularczyk zaczął działać, ale nic to nie dało
10 lutego br . na łamach „Gazety Krakowskiej” opublikowaliśmy materiał mówiący o tym, że w trakcie trwających (wówczas) ferii, ceny paliw na stacjach benzynowych w Zakopanem czy pobliskiej Bukowinie Tatrzańskiej mocno poszły w górę. Za litr oleju napędowego płaciliśmy wówczas 5,24 zł. 95-oktanowa benzyna była o 1 grosz droższa. Takie stawki oznaczały, że paliwo na Podhalu było najdroższe w całej Polsce (średnio kosztowało o 60 gr więcej za litr w Krakowie - przyp. red.). Ba! Taniej zarówno diesla jak i benzynę można było kupić nawet (płacąc w euro) na Słowacji.
- Taka sytuacja nie jest normalna. Ceny paliw są wysokie na każdej stacji pod Giewontem, a przecież aż dwie należą do państwowego Orlenu. Dlatego ja zamierzam w tej sprawie działać - mówił wówczas Arkadiusz Mularczyk, nowosądecki poseł PiS. - Porozmawiam o sprawie z ministrem Krzysztofem Tchórzewskim. Może on zainterweniuje i na państwowych stacjach ceny spadną.
Minister: W Zakopanem musi być przecież drożej
Dziś już wiadomo, że poseł obietnicy dotrzymał, ale wiele nie wskórał. 20 lutego napisał do ministra interpelację poselską ws. cen paliw w Zakopanem. Resort energetyki z kolei temat badał do zeszłego wtorku. Dzień później poznaliśmy szokujące stanowisko Krzysztofa Tchórzewskiego w tym temacie.
Minister w opublikowanym przez posła Mularczyka piśmie pisze, że: „W Zakopanem obecnie funkcjonuje 5 stacji paliw (2 należą do koncernu Orlen, jedna do BP, kolejna do Shell, a ostatnia do rosyjskiego Lukoil - przyp. red.). Rynek ma zatem charakter konkurencyjny. Z uwagi jednak na atrakcyjność turystyczną miejscowości, sprzedaż paliw w tym mieście charakteryzuje się bardzo wysoką sezonowością. W związku ze zwiększonym popytem, ceny paliw mogą być wyższe niż w innych regionach Polski. Dodatkowo, z uwagi na odległość od baz paliwowych, koszt dostarczenia paliwa jest wysoki”.
Mimo że tym samym minister stanął po stronie koncernów a nie kierowców, ostatecznie w Warszawie zdecydowano się też powiadomić o ew. zmowie cenowej Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Z tej instytucji ratunek dla portfeli kierowców też jednak nie nadszedł. UOKiK stwierdził bowiem, że nie ma dowodów na celową zmowę podhalańskich stacji, a jedynie dopuszczalne prawem „naśladownictwo cenowe”.
Kierowcy mówią, że minister ich zignorował
- Nie wiem, czy tym samym minister sugeruje, że my kierowcy, korzystający z zakopiańskich stacji paliw, mamy się do okradania nas przyzwyczaić? - pyta Marek Stachoń, zakopiański taksówkarz. - Przecież mówienie o tym, że dowiezienie paliwa w góry jest drogie, to czyste kłamstwo. Teraz po sezonie litr benzyny kosztuje niemal tyle samo co w Krakowie. To co? Nagle koszty transportu staniały, by na okres wakacji znów wzrosnąć? Dam sobie rękę odciąć, że tak właśnie będzie.
Z kolei specjaliści od rynku paliw dodają, że minister tak naprawdę problem wysokich cen paliw w Tatrach po prostu zbagatelizował.
- Koszt dowozu jednego litra paliwa pomiędzy Krakowem a Zakopanem to maksymalnie 3 grosze - mówi Andrzej Szczęśniak, ekspert od rynku paliw i były dyrektor Lotosu. - Ceny paliw w Zakopanem mogą być więc o 10 groszy droższe jak w Krakowie. Tymczasem w sezonie różnica to nawet 60 groszy. Gdyby więc minister nakazał, by zakopiańskie stacje Orlenu miały ceny „krakowskie + 10 gr” to problem byłby rozwiązany. Inne stacje też obniżyłyby ceny, bo inaczej nikt by tam nie jeździł.
Jak dodaje ekspert, tak się jednak nie stało i w wakacje górale oraz turyści znów będą „zgrzytać zębami”, lejąc paliwo do baku.