I przedsiębiorcy, i związki zawodowe domagają się od dłuższego czasu gruntownych zmian. By spełnić ich oczekiwania, Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i spraw socjalnych, powołała ponad półtora roku temu Komisję Kodyfikacyjną Prawa Pracy. Cel: stworzyć projekty nowego Kodeksu Pracy oraz Kodeksu Zbiorowego Prawa Pracy.
Zaproszeni do Komisji najwybitniejsi w Polsce eksperci, przedstawiciele pracodawców i pracobiorców, w asyście wiceministra Marcina Zielenieckiego, harowali w pocie czoła i wykonali zadana robotę w terminie. Najważniejsze propozycje przedstawiał na naszych łamach członek Komisji, prof. Arkadiusz Sobczyk z Krakowa, jeden z najbardziej cenionych znawców prawa pracy.
Komisja postawiła na rewolucję, za sprawą której polskie prawo miało być dostosowane do wyzwań i realiów XXI wieku. Wśród wielu świeżych pomysłów znalazł się m.in. zapis wprowadzający generalną zasadę, że jeśli ktoś wykonuje jakąś pracę, to powinien być zatrudniony na umowie o pracę. Fachowcy chcieli w ten sposób ograniczyć występowanie tzw. umów śmieciowych (zwłaszcza zlecenia). Jednocześnie chcieli umożliwić pracodawcom łatwiejsze sterowanie kadrami, w tym m.in. – przyjmowanie i zwalnianie pracowników.
Przedstawione przez Komisję projekty wzbudziły olbrzymie emocje. Pracodawcy i związkowcy oczekiwali wielkiej narodowej debaty nad propozycjami ekspertów. Tymczasem projekt trafił do szuflady minister Rafalskiej i… tam został. Zaś tydzień temu, ku zdumieniu wszystkich zainteresowanych (w tym zapewne ekspertów Komisji), Beata Mazurek, rzecznik PiS, napisała na twitterze:
Prawo i Sprawiedliwość nie pracuje nad żadnymi zmianami w kodeksie pracy. Propozycji Komisji Kodyfikacyjnej nie poprzemy.
Same wynagrodzenia członków Komisji kosztowały podatników 972 tys. zł.
ZOBACZ KONIECZNIE: