Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niesamowita historia niewidomego kibica Wisły Kraków

Katarzyna Janiszewska
Borys to wyjątkowy kibic. Dla swojej drużyny zrobiłby wszystko
Borys to wyjątkowy kibic. Dla swojej drużyny zrobiłby wszystko Andrzej Banaś
Dla Wisełki zrobiłby wszystko. Jeździ za nią na każdy mecz, bo gdzie drużyna, tam i on. Przeżył groźny wypadek, ale z kibicowania się nie wycofał. Borys to wyjątkowy kibic, i to pod wieloma względami.

Zobacz także:

Pierwszy mecz: Hutnik - Wisła, na Suchych Stawach, marzec 1993 roku. Zimno. Mróz szczypie w policzki. Śnieg chrzęści pod butami. Na stadionie tłumy. Wszyscy krzyczą, skandują: "Wiii-sła! Wis-ła! Wis-ła!". Coś fantastycznego. Klaszczą. Klaśnięcia odbijają się i wracają do ucha. Ktoś gwizdnął, gość obok zaklął. Wrzask komentatora: "... i gooooool!". Remis 2:2.

Piosenka o Borysie
Mam na imię Andrzej, ale mówią na mnie Borys. Mam 31 lat i jestem kibicem Wisły. Kibicowanie to całe moje życie. A z tym Borysem było tak: gdy byłem w siódmej klasie szkoły podstawowej, na topie było disco polo. No i była piosenka o Borysie. Pomyślałem sobie: "Kurczę, fajnie byłoby mieć taką ksywkę".

W liceum pojechaliśmy na wycieczkę integracyjną, nikt mnie jeszcze wtedy nie znał, więc to wykorzystałem. Zacząłem się przedstawiać jako Borys. I jestem taki Borys samozwaniec.

Barwy na zhańbienie

Mecz na Kałuży: Cracovia - Korona Kielce 1:2, lipiec 2011.

Skroili mi wtedy koszulkę Wisły. Wyskoczyliśmy z kumplem do bankomatu, tuż obok domu. Kto by się spodziewał, że Cracovia akurat gra mecz? Wysiadamy z auta, a oni już zacierają ręce. Ze sześciu ich było. I do mnie od razu: "Dawaj tę koszulkę, dobrze ci radzę, bo żywy stąd nie wyjdziesz". No to ja nic, olewam ich. "Słyszysz, kurwa, mówię ci". Dalej mam ich gdzieś. A oni trzeci raz, że nie żartują. Kolega bał się o auto, mówi: "No, Borys, daj im tę koszulkę". Ja sobie myślę, że to świry, jeszcze mi maczetą utną rękę lub nogę. Oddałem im koszulkę.

Wisła Kraków - Jagiellonia Białystok (ZDJĘCIA)

To było dla mnie coś najstraszniejszego. Że jako kibic straciłem barwy, że poszły na zhańbienie. Jeszcze bym ich zrozumiał, gdyby mi dali plaskacza, kopa w dupę. Po tym chciałem się wycofać z kibicowania. Koledzy mnie wspierali. Na forum pisali: "Dajże spokój, ochłoń!".
Zaczęło się tak

A dawniej to ja nawet nie lubiłem piłki nożnej. Myślałem sobie: co za głupia gra. Ojciec grał w piłkę, bracia też, i to dobrze. Ale mnie nigdy nie brało. Denerwowało mnie, że komentator głupio gada. Wtedy nadawali przez łącza telefoniczne, nie przez satelitę. Gość kłapał i kłapał.

W internacie mieliśmy wychowawcę pana Henryka, który po kolacji przychodził do pokoju i nakręcał chłopaków na kibicowanie. Opowiadał: a ci piłkarze to coś tam, a Wisełka, a Hutniczek, a Cracovia... Chciał, żebyśmy się czymś pasjonowali, żebyśmy coś robili.

No i raz mówi: "Andrzeja to nie weźmiemy na mecz, bo by się nudził". Ja na to: "Tak, bo to głupie". On: "A jak to sobie wyobrażasz?". " No, siedzi gość i coś tam gada. A pan Henryk, że nieee, że to jest inaczej. "Nie? No to jak?"- pytam. "Kibice klaszczą, śpiewają machają szalikami, a piłkarze to biegają, strzelają do bramki". O, to mi się podoba. I w podstawówce to już żyłem tylko Wisełką.

Kocham to miasto

Do Krakowa przyjechałem, kiedy miałem siedem lat. Najpierw do szkoły z internatem na Tynieckiej poszedł starszy brat. Później i ja. Zakochałem się w tym mieście. Po szkole nie mogłem znaleźć pracy, rok siedziałem w domu. Ale non stop wracałem do Krakowa: to na mecz, na wyjazd.

W końcu znalazłem pracę masażysty. Pracowałem pięć lat, ale było coraz gorzej. Klucz do pokoju wisiał raz tu, raz tam, raz siam. Oliwkę mi ktoś cały czas przestawiał. Różne inne rzeczy też. Koledze, co ze mną pracował, nagadałem, a on, że ma gdzieś moją oliwkę. Ze mną praca wygląda inaczej. Ja muszę mieć wszystko tam, gdzie zostawiłem. Nie rozumieli tego. No i odszedłem.

Sto wyjazdów

Pierwszy samodzielny wyjazd: Polonia Warszawa - Wisła, 2:0, wrzesień 2001 r.

Z początku na każdy mecz ciągnąłem z sobą kumpla z internatu: "Wisełka gra z Legią, no chodź, pojedziemy. A za miesiąc mecz z Ruchem Chorzów, jedźże ze mną!". No i tak jeździliśmy, aż kumpel poznał dziewczynę. Wisła ma grać z Polonią, a on mówi, że nie jedzie, bo musi posiedzieć z Dominiczką. Pomyślałem: "Kurczę, co to jest, żebym się miał tak od kogoś uzależniać!".

Zawziąłem się w sobie i pojechałem do Warszawy sam. Wysiadłem z pociągu, a tu taki dworzec, takie schody, tyle przejść, korytarzy, nie wiadomo, w którą stronę iść. Nogi się pode mną ugięły, myślę sobie: "Nie dam rady". Ale udało się. Zacząłem jeździć w coraz dłuższe trasy, bardziej skomplikowane. Potrafiłem do Łodzi pojechać z pięcioma przesiadkami. Byłem na meczach w Szkocji, Holandii, Estonii, Grecji, w Wiedniu. Lubię podróżować, przemieszczać się.

Wypadek

Któryś już wyjazdowy mecz z kolei: FK Szawle - Wisła na Litwie, 0:2, 15 lipca 2010.

Pojechaliśmy autem znajomego. Miejsce zaklepałem już wcześniej, poskładaliśmy się na paliwo. Ostatni postój w Warszawie, na stacji benzynowej. Toaleta, papierosek. Kolega, co siedział z przodu, chciał zmienić kierowcę. Ale tamten mówi: pośpij sobie, zmienimy się na Litwie. Ruszyliśmy, cisza w samochodzie, bo koledzy usnęli. Próbowałem zagadywać kierowcę: "A pamiętasz ten mecz?". On tylko: yhym. I tyle. Po prostu nie jestem z jego bajki. Nie pamiętam, co się stało. Wiem tylko, że przypieprzyliśmy w drzewo. Kolega, co siedział z przodu, nie miał szans.

Miesiąc byłem bez świadomości, leżałem w śpiączce. Tydzień nie mówiłem. Płaty czołowe stłuczone, krwotok podpajęczynowy, łokieć w kawałkach. Jak odzyskałem świadomość, miałem pretensje do Boga. Dlaczego to ja przeżyłem, czemu mnie tu zostawił? Jakbym umarł, to nic by się nie stało. A kolega miał żonę, dziecko. Później pomyślałem sobie: "Borys żyjesz, chodzisz, cieszysz się światem, może masz tu jeszcze coś do zrobienia".

Sektor piknikowy

Mecz Pogoń Szczecin - Wisła 0:5, wrzesień 2004 r.

Jeszcze ciepło, wiosennie. Cały stadion w zapachach. Po pierwsze, zapach murawy, intensywniejszy w przerwach, gdy ją zraszają. Gdzieś z daleka dobiega zapach kiełbasek, pieczonych na grillu. Tuż obok w tłumie perfumy: męskie Adidasy, Davidoffy, rzadziej kobiece, delikatne, na przykład Donna Karan.

Z tym meczem to była ciekawa historia. Wydawało mi się, że Wisła gra w sobotę. W piątek wracałem z domu do internatu. Ale po godz. 22 budynek zamykają i do ósmej rano nie da się wyjść. A "speca" dla kibiców podstawiają o godz. 5. Co było robić?

Trochę pojeździłem nocnymi po Krakowie, przespałem się w Płaszowie na dworcu. Rano przyjeżdżam na Główny, ale coś jest za cicho. Czekam, czekam, gdzie te chłopaki? Dzwonię do kumpla, a on zaspany mówi: "Borysku, dni ci się pomyliły".

Kibice bardzo mi pomagają, czasem załatwią jakiś bilet za darmo. Raz kolega załatwił mi wejście, ale na sektor D, ten piknikowy, rodzinny. Było tak spokojnie, cicho. No tragedia. Zero klimatu, emocji. To nie dla mnie. Brakowało prawdziwej, stadionowej atmosfery, euforii po strzeleniu gola, wspólnego śpiewania, dopingowania. Nie miałem nikogo wokół siebie, kogo bym znał, żadnego kolegi, który komentowałby mi mecz.

Z nazwy to ja wiem, co jest po co. Te wszystkie rożne, karne, spalone. Ale w praktyce - czarna magia, sam nigdy w piłkę nie grałem. I nie zagram. Tak czy inaczej, w przerwie meczu wziąłem i się z tego piknikowego sektora wymiksowałem.

Koszulka

Ostatni mecz: Legia Warszawa - Wisła 2:0, październik 2011.

Dostałem od Wisły koszulkę. A z takiej to okazji, że mam już na koncie sto meczy wyjazdowych. Cieszę się, że to Radek Sobolewski mi ją dawał. Podał mi rękę i powiedział: "Borys, fajnie, że jeździsz, dzięki, stary." On jest bardzo charyzmatyczny. Naprawdę zależy mu na Wiśle. Wiele razy mógł odejść, a nie odszedł.

Jakbym mógł być, kim chcę, to pewnie zostałbym piłkarzem albo żużlowcem. Ale tak w sumie,to nie mam marzeń. Chcę tylko się urządzić, mieć własny kąt, tu, w Krakowie. Poznać dobrą kobietę. Taką, która będzie ze mną z miłości. A nie z litości albo z samotności, bo i takie teksty już słyszałem.

Nie widzę od urodzenia. Ale nie krzywduję sobie. Jak się ma życzliwe osoby wokół siebie, które wspierają, pomagają, to nie jest źle. Jest do przeżycia. Myślę, że dużo kompleksów wynika z tego, że się człowiek czuje nieakceptowany. Ale ja na Wiśle mam ziomeczków, na Ślązeczku też mnie znają chłopaki. No i spoko.

Mieszkania Kraków. Zobacz nowy serwis

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska