Franciszek F. zajmował obszerne mieszkanie przy ul. Krupniczej w Krakowie. I to tam 12 marca 1935 r. odwiedził go Piotr P., lat 44, robotnik z Toń. Kupował u gospodarza los loterii państwowej, gdy dało się słyszeć głośne pukanie do drzwi.
Po chwili w środku znalazł się przodownik policji, który sprawdzał, że Franciszek F. posiada stosowne pozwolenia na posiadanie radia i czy płaci regularnie za korzystanie z odbiornika ( dzisiejszy abonament). Przy oka gorliwy funkcjonariusz wypytał Piotra P. co tu właściwie robi i czy czasem nie korzysta z okazji, by gospodarz powróżył mu z kart.
- Dzisiaj nie mam na to ochoty, ale wczoraj Franciszek F. tak właśnie mi przepowiadał przyszłość. Dałem mu za to pieniędzy co łaska - wyznał mężczyzna.
Policjant już nie czekał na koniec opowieści, spisał dane Piotra P. i powiadomił o sprawie przełożonego, bo już wcześniej sekcja oszustw w komendzie miała sygnały, że mężczyzna bez zezwolenia władz dorabia sobie wróżbami. Stosowny wniosek o ukaranie wysłano do starosty grodzkiego i w trybie administracyjnym ukarano Franciszka F. grzywną 5 zł i 50 gr z zamianą na 5 dni aresztu.
Dorzucono do tego koszty postępowania w wysokości jednego złotego. Obwiniony zawrzał ze złości. Wystosował pismo do policji, że jest prześladowany przez przodownika, który składa fałszywe doniesienia i już raz z tego powodu przez niego płacił karę. Teraz jednak nie zamierza.
- Mieszkam tu już dziewięć lat i prześladowanie moje woła o pomstę do nieba. Ja jestem człowiekiem, który wiele dobrego dla Ojczyzny zrobił i swoje zdrowie dla niej stracił. Nie jestem dla niej ciężarem, nie pobieram żadnych zapomóg z kas miejskich, ani żadnej renty inwalidzkiej, jaką inne próżniaki otrzymują i wódka nie schodzi u nich ze stołu. Nie jestem też złodziejem, ani oszustem - grzmiał w piśmie do Komendy Wojewódzkiej Policji.
Odgrażał się, że sprawą zainteresuje samego naczelnika Józefa Piłsudskiego. By się skutecznie bronić wynajął adwokata Wilhelma Aleksandrowicza i złożył apelację od decyzji starosty. Sądowi przedłożył aż 10 wycinków z gazet i prosił, by sprawdzono, czy kiedykolwiek policja i starostwo ścigało prawdziwych wróżbitów i jasnowidzów oraz czy sprawdzano czy mają prawo do wykonywania zawodu.
- Bo z gazetowych wycinków wynika, że trudnią się wróżbą i z tego żyją- podkreślał. Faktycznie z ogłoszeń wynikało, że Kraków był w owym czasie centrum światowego wróżbiarstwa. Klientów m.in. przyjmował w Hotelu Warszawskim ul. Pawia 6 I p. pokój nr 5 znany, wszechświatowej sławy jasnowidz, Medjum Międzynarodowego Instytutu Wiedzy Tajemnej Szang-Szek, który, jak zapewniał, wypłaci każdemu po 500 zł, jeśli w czasie seansu nie odgadnie jego imienia, nazwiska, daty urodzenia, przeszłości i tajemnic życiowych.
- Całe miasto poruszone jest trafnością moich przepowiedni- reklamował się jasnowidz. W Hotelu Polskim przy ul. Floriańskiej, w pokoju nr 1, ludzi gościł z kolei astrolog chiromanta Wacław Pyffello, a na ul. Piłsudskiego 21 m 2 za drobną opłatą dwóch złotych za seans przyjmował astrolog Womouth.
Na ul. Mikołajskiej 8 II piętro najsłynniejszy psychografolog Szwouet chwalił się tym, że czyta zamknięte listy, a Medjum Vapuro zapraszał na ul. Wielopole 3/2. Niekonwencjonalnie reklamowała się Grafologini Winiarska z ul. Kościuszki 70, która ogłaszała się w Ilustrowanym Kurierze Codziennym hasłem "Alleluja, alleluja życzę bliźnim na ziemi" zaś anonimowy specjalista z ul. Jagiellońskiej 5 drzwi 11 chwalił się, że "wróży zdumiewająco trafnie i przepowiada przyszłość".
- Ja nie mam nic wspólnego z tymi oszustami, których ogłoszenia załączam, a którzy zrobili najazd na Kraków- bronił się przed sądem Franciszek F. I to tak skutecznie, że został uniewinniony.