Wyryli napis na Bramie
Dwaj 17-latkowie z Portugalii podczas wizyty w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau postanowili pozostawić po sobie pamiątkę. Młodzi pielgrzymi swoje inicjały wyryli w murze tworzącym Bramę Śmierci w Brzezince. Zostali zatrzymani przez straż muzealną.
Sprawą zajęła się prokuratura, która postawiła im zarzut uszkodzenia mienia o szczególnym znaczeniu dla kultury. Młodzi Portugalczycy przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze pozbawienia wolności na rok z warunkowym zawieszeniem wykonania na 3 lata. Otrzymali także dozór kuratora sądowego.
Strażnicy muzealni podkreślają, że często zdarzają się tego typu incydenty. - Szczególnie dużo podpisów jest na barakach - mówi jeden z nich. Drugi dodaje, że moda na pozostawienie po sobie śladów nie jest nowa. Turyści od początku udostępnienia Miejsca Pamięci podpisywali się na cegłach; na jednej z nich pod napisem widnieje: 1951 r.
Pamiątka z Auschwitz?
Z wyrokiem z Polski wyjadą 50-letni Anglik i 51-letni Belg, którzy chcieli mieć po wizycie w Muzeum Auschwitz pamiątkę. W tym celu ukradli trzy porcelanowe izolatory stanowiące element ogrodzenia z drutów kolczastych. Oni też przyjechali do Oświęcimia w ramach ŚDM.
Podczas przesłuchania mężczyźni przyznali się do winy i również dobrowolnie poddali karze pozbawienia wolności w zawieszeniu, w takim samym wymiarze jak 17-latkowie.
Popili bimbru w Libiążu
W powiecie chrzanowskim natomiast aż huczy od plotek dotyczących incydentu z Libiąża.
- Grupa pielgrzymów z Francji i Włoch, wracając z mszy świętej w Krakowie, zatrzymała się z miejscowymi w okolicach libiąskiego osiedla Flagówka. Popili podobno lokalnego bimbru - relacjonuje Piotr Bigaj z Libiąża. Zagraniczni goście tak się upili alkoholem nieznanego pochodzenia, że aż się zatruli i podobno mieli trafić do szpitala.
Reporterzy „Gazety Krakowskiej” zadzwonili na plebanie dwóch libiąskich kościołów, gdzie przyjmowano pielgrzymów: św. Barbary oraz Przemienienia Pańskiego. Nikt nie chciał z nami rozmawiać na ten temat.
W szpitalu w Chrzanowie dementują informacje o grupowym zatruciu zagranicznych obywateli. - Być może integrowali się z miejscowymi, korzystając z alkoholu, ale na szczęście nikt się nie zatruł - informuje Leszek Kowalski, koordynator ds. ratownictwa medycznego w szpitalu. O incydencie nie wie też nic rzecznik policji Robert Matyasik.
Ludzie są zdziwieni, że nikt nie zanotował nocnej libacji. - Pili tak, że wywracali się na ulice i chodniki. Nie mogli iść - twierdzi mieszkanka Flagówki. Z daleka widziała, że na miejsce podjechało jakieś auto na sygnale, ale nie wie, czy to była policja, czy ambulans.