Ania w Warsztatach Terapii Zajęciowej w Proszówkach nauczyła się samodzielności. Potrafi się umyć i ubrać. Pod nadzorem osoby dorosłej bez problemu przygotuje nawet ciasto czekoladowe. Ponad 20-letnia uczestniczka WTZ jest także autorką pięknych obrazów, gobelinów oraz wyszywanek. Takich jak Ania, z orzeczonym stopniem niepełnosprawności, w placówce w Proszówkach jest aż 45 osób. Najmłodsza ma 18 lat, najstarsza - 45.
Bocheńska Spółdzielnia Inwalidów, która w 1996 r. utworzyła WTZ, 1 listopada została postawiona w stan likwidacji. Od kilkunastu dni władzę sprawuje w niej likwidator. Gdyby zdecydował się na sprzedaż całego majątku, uczestnicy warsztatów mogliby z dnia na dzień trafić na bruk.
Ewentualna likwidacja miejsca, w którym niepełnosprawni spędzają po kilka godzin dziennie, może być dla nich największą tragedią w życiu. - Nie wyobrażam sobie, że warsztaty przestaną istnieć - mówi Marek Pilch, rodzic jednej z uczestniczek.
Identyczne obawy mają rodzice pozostałych uczestników WTZ utrzymywanych przez PFRON (90 proc. kosztów) oraz Starostwo Powiatowe w Bochni (10 proc.). Nerwowa atmosfera panuje już od kilku miesięcy. - Wszyscy nas uspokajają, że będzie dobrze, ale tak naprawdę nie ma żadnych wiążących decyzji - mówi Edward Firek kierownik warsztatów .
Likwidator Henryk Zdebski przekonuje, że nie przewiduje najczarniejszego scenariusza.
- Nie chcę likwidować warsztatów. Na temat ich przyszłości rozmawiam ze starostwem w Bochni - wyjaśnia.
Przyznaje jednocześnie, że ma rok na restrukturyzację oraz wyprowadzenie spółdzielni na prostą. Jeśli się to nie powiedzie, majątek trzeba będzie sprzedawać, aby spłacać zobowiązania wobec wierzycieli.
A tych jest podobno niemało. Nieoficjalnie mówi się, że zadłużenie sięga ponad dwóch milionów złotych.
Józef Mroczek, wicestarosta bocheński, również stara się uspokajać nastroje. - Na pewno nie pozwolimy, by warsztaty przestały istnieć. Są potrzebne. Jeśli nawet nie będą działały w obecnym miejscu, to znajdziemy dla nich inne - obiecuje.
Wiele powinno się wyjaśnić w ciągu najbliższego miesiąca. Rodzice nie chcą jednak tak długo żyć w niepewności. Domagają się spotkania z udziałem likwidatora spółdzielni oraz przedstawicielami starostwa. Oczekują konkretnych deklaracji. - Przecież tu chodzi o przyszłość naszych dzieci, wymagających specjalnej opieki. Jeśli trzeba, będziemy walczyć o miejsce dla nich jak lwy - dodaje Marek Pilch.