Problem z wjazdem do raju pojawił się w 1918 r., gdy powstała niepodległa Polska i inne nowe państwa. Okazało się, że wymagane są paszporty i wizy wyjazdowe wystawiane przez władze wojskowe, a to rodziło pokusę nadużyć.
Afera wybuchła pod koniec 1919 r., gdy jeden z urzędników zwrócił uwagę Jonasowi H. i Salomonowi S., zamożnym kupcom z Rzeszowa, że ich wizy są podrobione. Wątpliwy wydawał się także podpis generała Karola Piaseckiego.
Obaj kupcy zaklinali się, że wszystko jest w porządku. Nie kryli, że dokumentów potrzebowali, bo od lat jeździli handlować do Wiednia i Pragi, a po upadku ck Austro-Węgier zaczęli mieć z tym kłopoty. Sprawą fałszywek zajęła się żandarmeria wojskowa, jako że chodziło o podrobienie podpisu generała i dokumenty pod-legające kontroli wojskowej.
Żandarmerii wojskowej udało się zarekwirować 72 paszporty z podrobionymi wizami
Kupcy przyciśnięci do mu-ru wyznali, kogo w Krakowie prosili o pomoc, by przypieszyć wydanie im wiz. Szybko odtworzono łańcuszek ludzi , z których każdy inkasował drobną sumkę za usługę, i po nitce dotarto do kłębka, czyli do mecenasa Jana M. z ul. Grodzkiej w Krakowie. On z kolei wskazał
na małżonków K.
- To im oddawałem paszporty, a co dalej się działo, nie wiem - bronił się mecenas.
Stanisława K., lat 25, matka trójki dzieci, zamieszkała przy ul. Bożego Ciała, trafiła za kratki. Jej mąż, o 7 lat starszy Kazimierz K., poruszył niebo i ziemię, by wydobyć żonę z więzienia, ale przez długie miesiące nie było to możliwe. Wynajęty adwokat dr Wilhelm Goldblatt argumentował
w pismach, że "dzieci Stanisławy K. w wieku 4, 5 i 8 lat są opuszczone, a ona sama schorowana,
bo areszt podkopał jej zdrowie".
W końcu Stanisława K. zaczęła mówić, ale do winy ciągle się nie przyznawała. Podała nazwiska poruczników, którzy mogli podsuwać do podpisu fałszywe wizy generałowi Piaseckiemu. A kto je mógł wyrabiać?
Tego nie wiedziała, lecz z jej ust padły nazwiska dwóch ordynansów. Żandarmi poszli tym tropem, przesłuchali dziesiątki osób, zarekwirowali 72 paszporty z podrobionymi wizami. Ostatecznie sprawa znalazła swój finał w sądzie we wrześniu 1920 r.
Małżeństwo K. oskarżono o to, że "wspólnie i w porozumieniu sami lub przez pośredników podrobili wizy wyjazdowe". Stanisława K. i jej mąż do winy się nie przyznali. Ko- bie ta broniła się, że robiła wszystko z dobrego serca, by ludzie nie stali po kilka godzin w kolejkach. Miał jej pomagać porucznik K., referent biura paszportowego.
- Żyłam z nim towarzysko, bywałam z nim w cukierni i nie namawiałam do nadużyć - tłumaczyła się. Za pośrednictwo w wyrobieniu wiz dostawała od 100 do 200 koron. - To adwokat Jan M. brał 1000 koron za wyrobienie wiz - twierdziła, ten jednak zaprzeczał. 19 listopada 1921 r. sąd chciał ogłosić wyrok, ale małżonków K. na sali nie było, więc rozprawę odroczono. Jak się szybko okazało, oboje uciekli zagranicę. Ponoć do wiedeńskiego raju,do którego kilka miesięcy sami załatwiali przepustki.