Decyzje podjęte spontanicznie są najlepsze - z takiego założenia wyszli dwaj mieszkańcy Nowego Sącza: 30 letni Zbigniew Zawada i 28 letni Maciej Waligóra. Młodzi mężczyźni w 28 dni dopłynęli pontonem z Nowego Sącza do Gdańska, przeżywając niesamowitą przygodę.
Byli zdani na pogodę
„Jest ciężko, słońce nas spiekło, że ciężko znaleźć część ciała, która nie boli” - tak relacjonowali trzeci dzień wyprawy.
- O pająkach, komarach i innych mikro stworach żyjących nad Wisłą wiemy już chyba wszystko - żartuje Maciek.
Ale nie tylko słońce i owady były dla nich przeszkodą. Najgorsze były burze. „Nic nie może przecież wiecznie trwać” nucili, kiedy 26 lipca złapała ich pierwsza nawałnica na trasie. Później była to już norma.
- W czwartek, przed Kazimierzem Dolnym płynęliśmy w „oknie pogodowym”. Do 13:00 był upał nie do wytrzymania, a później przed sobą i za sobą mieliśmy burze - wspominają.
Przypadkowe atrakcje
Zaplanowana spontanicznie trasa okazała się dla Maćka i Zbyszka bogata w atrakcje. Kazimierz Dolny ich zaskoczył.
- Okazało się, że łatwiej można tam znaleźć Galerię Sztuki, niż sklep spożywczy! - wspominają. - A dla nas ważne było podładowanie baterii w telefonach i uzupełnienie zapasów, szczególnie wody.
Gdy dopłynęli do Płocka, zrobili przerwę na rozeznanie terenu.
- I tu życie zaskoczyło nas, jak stan portfela po dobrej imprezie! - wspomina Maciek. - Trafiliśmy w sam środek jednego z największych festiwali hip hopowych w Polsce! Dwie sceny rozstawione przy porcie, zaraz obok pole namiotowe, a my jesteśmy w tym dniu jedynymi spośród tego tłumu ludzi w Płocku, których nie interesują zbytnio O.S.T.R., Sokół czy Pezet tylko jak przepłynąć jezioro, które przed nami! - uśmiecha się Maciek.
Chłopakom - ku ich wielkiej radości udało się wpłynąć do Warszawy dokładnie 1 sierpnia, chwilę przed godziną 17.
- To niesamowite, że warunki nam sprzyjały i mogliśmy być w Warszawie w tym dniu, mogliśmy oddać hołd powstańcom - opowiadają. Na koniec wyprawy, dzień przed wpłynięciem do Gdańska w Gniewie trafili na koncert Maryli Rodowicz.
„Rekin” ważący 80 kilo
Ponton, którym Maciek i Zbyszek przepłynęli Polskę został przez nich w połowie trasy ochrzczony imieniem „Rekin”, bo zaczęło z niego uchodzić powietrze. Wagę swojego ekwipunku poczuli na własnych barkach kilkakrotnie.
- Już na samym początku musieliśmy nieść nasz ważący 80 kg ponton przez góry i lasy, żeby ominąć tamy - mówi Zawada.
Wilki rzeczne wyszły jednak z założenia, że lepiej zabrać za dużo rzeczy, niż za mało.
- Jesteśmy kompletnymi amatorami, a to była nasza pierwsza przygoda z podróżą pontonem, aż wierzyć się nie chce, że nam się udało.