
2. Soundgarden - Badmotorfinger
Dlaczego jeszcze nie znosiłem Nirvany? Bo zawsze uważałem, że najlepszym zespołem fali grunge jest Soundgarden. Wspomnę, że rok 1991 to również świetne Temple of the Dog (numer 11. na mojej liście) z członkami Soundgaden ("Pushing Forward Back"!). Ale "Badmotorfinger" to... Wyobraźcie sobie, że Led Zeppelin spotykają McCartneya i Lennona, a potem między nich wjeżdża Black Sabbath. Na buldożerze. Najcięższa płyta made in Seattle (nie licząc Melvis, rzecz jasna). Brutalna, surowa, dzika. Ale na MTV też były przeboje, a właściwie jeden, do znudzenia grany "Outshined".
Mój ulubiony utwór: "Jesus Christ Pose" (i "Slaves and Bulldozers")

1. Mr. Bungle - Mr. Bungle
Panie i panowie, and the winner is... Mr. Bungle. Kto? Tak, był taki obciachowo-balladrockowy zespół Mr. Big i to nie to samo. Czym jest Mr. Bungle? Wyobraźcie sobie rollercoaster - taki z Legendii w Chorzowie, ale rozbudowany przez 6-latka, któremu obce są jeszcze prawa ciążenia, siły odśrodkowe i działanie treści żołądka na mięśnie przełyku. Mr. Bungle to projekt przede wszystkim genialnego Mike'a Pattona. Znacie go z Faith No More. W Mr. Bungle udowodnił, że Faith No More to był boysband grający popowe utwory do poduszki. Posłuchajcie sami, co wychodzi gdy ktoś próbuje udowodnić, że da się zmieścić na jednej płycie death metal, jazz, rap, funk, muzykę klasyczną i melodyjki z dziecięcych zabawek.
Mój ulubiony utwór: "My Ass Is On Fire" (oraz "Squeeze Me Macaroni")