
6. Cypress Hill - Cypress Hill
Jeden ze zwiastunów złotych czasów hip-hopu. Nie tylko w Ameryce. Na świecie. Przypomnijcie sobie, co działo się na Górnym Śląsku, co działo się w Katowicach w tej samej dekadzie, która po drugiej stronie Atlantyku dała życie Wu-Tang Clanowi, De La Soul czy właśnie Cypress Hill. Debiut rapujących Latynosów wart jest każdego dobrego słowa, nawet jeśli powszechnie uwielbianą płytą jest wydana 2 lata później "Black Sunday".
Mój ulubiony utwór: "How I Could Just Kill A Man"

5. Frank Zappa - The Best Band You Never Heard in Your Life
Frank Zappa wielkim muzykiem był. Jedyna koncertowa płyta w tym zestawieniu, dokumentująca światową trasę z końca lat 80. Na dobrą sprawę, to dobry album dla "początkujących z Zappą". Bo jest tam cały Zappa: ten wirtuozerski, pozerski (panie i panowie, gramy "Bolero") czy prześmiewczy (nie oczekujcie, że "Ring of Fire", "Purple Haze" czy "Stairway to Heaven" zostały przez niego zagrane z należną dla tych klasyków czcią).
Mój ulubiony utwór: "Cosmic Debris"

4. Queen - Innuendo
Ostatni album za życia Mercury'ego, na który się załapałem. Kupiłem - na pirackiej kasecie magnetofonowej firmy Takt. Od razu przyznaję: nie jest to mój ulubiony album Queen, nie załapałby się nawet do top 5. Ludzie lubią powtarzać, że to najwybitniejsze dzieło Freddiego, skomponowane na łożu śmierci, ale tak nie jest. Z drugiej strony, słuchając "These Are The Days..." i oglądając go ostatni raz przed kamerą zawsze będzie jak spotkanie z duchem. Ciarki.
Mój ulubiony utwór: "I'm Going Slightly Mad"

3. Red Hot Chili Peppers - Blood Sugar Sex Magic
Czasem tak bywa, że układ planet, że coś dzieje się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie... Coś takiego późną wiosną zdarzyło się w willi Ricka Rubina w Los Angeles. Tam powstała płyta, po której Red Hot Chili Peppers mogliby właściwie podziękować sobie za dobrą współpracę. Każdy z nich musiał wiedzieć, że nic równie doskonałego już im się nie uda. Zagrało tam absolutnie wszystko: oprócz instrumentów, talentów kompozytorskich, talentów Rubina (to on przekonał Anthonego Kiedisa, by nagrał "Under the Bridge"), również niewiarygodna energia, entuzjazm, werwa. Czasem słucham sobie, co na "Blood Sugar..." wyprawiał 21-letni wówczas John Frusciante. Układ planet, serio.
Mój ulubiony utwór: "Suck My Kiss" (oraz "Sir Psycho Sexy" z solówką Frusciante)