Dokładnie dziesięć lat temu miliony ludzi obserwowało jak perfekcyjnie rozprawia się ze świadkami stającymi przed komisją w sprawie Rywina. Żaden inny polityk z późniejszych komisji śledczych nie potrafił się nawet zbliżyć do jego merytorycznego poziomu. Wtedy wracał na najwyższą polityczną półkę.
W 2007 roku znowu ogłaszał decyzję o jej opuszczeniu, po tym jak jego nietuzinkowa małżonka zdecydowała się przejść do obozu braci Kaczyńskich. Wkrótce cała Polska słuchała jego operetkowych krzyków z pokładu samolotu Lufthansy. W roku 2011 r. nagle zaalarmował kraj wiadomością z włoskiego półwyspu Cilento, że dramatycznie zapadł na zdrowiu. Przesadzał.
Teraz na tle Perugii opowiada, że tajemniczy ktoś przekręcił polityczną wajchę, by zburzyć mu umbryjski spokój, uczynić z niego żebraka i uchodźcę politycznego z tego kraju pod "obecną władzą".
Napisałem o nim na tych łamach przez lata tysiące słów. Siłą tego faktu miałem okazję wielokrotnie z nim rozmawiać. Niemal zawsze po tych spotkaniach, już za drzwiami, zgrzytałem zębami. Może z zazdrości... Rozmawiałem z człowiekiem o niezmierzonej pewności siebie, własnych racji, poczuciem intelektualnej przewagi i moralnej wyższości nad innymi.
Ale równocześnie ten wychowany przez kobiety jedynak, o urodzie prymusa z wczesnych klas podstawówki, budził jakiś respekt. W końcu dla wolności kraju sporo zrobił. Bufon, ale niech mu będzie - myślałem więc.
W końcu odkryłem w nim słabość: obsesyjną potrzebę akceptacji i uznania swej wyjątkowości. Widać to i teraz, gdy zawodzi pośród krajobrazów Umbrii. Ma pretensje do świata, że nie docenił jego zasług. Zmusza go do przejmowania się jakimiś banałami - procesem i komornikiem, płaceniem partyjnych składek.
W samolocie nie bił go po prostu policjant, ale Niemcy. Kiedy leczył się we Włoszech, to nie byle gdzie, lecz w klinice Gemelli. Teraz głównym sprawcą jego nieszczęść musi być sam Donald Tusk.
Opinia publiczna jest dla niego bezlitosna. Zawsze może jednak liczyć na grupkę swoich przyjaciół z dawnego NZS. Dmuchają na niego, osłaniają i ciągle podziwiają. Kilka lat temu przyznawali mi, iż poważnie obawiają się, że osobowość zaprowadzi go w końcu do przytułku dla bezdomnych.
Rokita w przyszłym tygodniu kończy 54 lata. Trudno się spodziewać, że chce i potrafi dokonać w sobie jakiejś zmiany. Przeciwnie - nie zdziwię się jeśli swój następny wykład o demokracji da nam z Białorusi Łukaszenki, jako polityczny uciekinier, którego nikt nie ściga, i więzień własnej osobowości.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+