Była godzina 13, Anna Kotara właśnie podała obiad, gdy do domu wbiegł zdyszany sąsiad, Jarosław Marcisz, z krzykiem: „Uciekajcie! Wasz dom się pali!”.
Gospodyni wybiegła przed dom. Z dachu buchał już czarny dym i słup ognia. To wszystko, co kobieta pamięta z wczorajszego pożaru. Potem zasłabła. Zaopiekowała się nią sąsiadka, która wezwała pogotowie.
Gdy wieczorem pani Anna przyszła obejrzeć straty, była załamana. To, co zostało, nadaje się już tylko do rozbiórki.
- Nie mogę na to patrzeć - wzdycha kobieta. W blaszanym garażu obok domu mąż z pomocą sąsiadów zgromadził to, co udało się wynieść z płomieni. Nadpalone krzesła, parę worków z ciuchami. - Ot, cały nasz majątek - pani Anna chowa twarz w dłoniach.
Metr od starego, spalonego domu, w którym mieszkali, Kotarowie budują nowy dom. Pożar uszkodził w nim rynny, dachówkę, okna, a także więźbę dachową i elewację. - Teraz musimy jak najszybciej wykończyć ten dom, żeby się tam wprowadzić - mówi pani Anna.
W budynku nie da się jeszcze zamieszkać. Nie ma prądu i wody. Jest uszkodzony przez ogień. Dlatego małżeństwo Kotarów schroniło się u siostry pani Anny w Jodłowniku. Trzej synowie Kotarów: Piotr, Marcin i Filip zamieszkali u krewnych w Szyku.
Najmłodszy z chłopców - Filip - idzie po wakacjach do trzeciej klasy gimnazjum. Cała trójka krząta się po podwórku, porządkując teren. Obok sterty gruzu i zwalonych desek, przed domem jest niewielki ogródek. W środku grill, ławka, rzędy wysokich kwiatów pochylonych nad górą nadpalonych rupieci. - Jeszcze do wczoraj było u nas tak normalnie - załamuje ręce pani Anna.
Kiedy płonął dom Kotarów, w pobliskim Rupniowie trwał odpust ku czci Matki Boskiej Częstochowskiej. Wierni przygotowywali się właśnie do procesji, gdy śpiew przerwały strażackie syreny.
- Proszę jechać, chyba ktoś potrzebuje waszej pomocy - proboszcz parafii Nowe Rybie, ksiądz Kazimierz Basista, przerwał modlitwę. Ochotnicy natychmiast wybiegli z kościoła. Popędzili wozem strażackim na ratunek do Kostrzy.
Łącznie do akcji zadysponowano 12 zastępów strażackich: trzy z jednostki ratowniczo-gaśniczej limanowskiej PSP, pozostałe z kilku okolicznych jednostek OSP: w Nowym Rybiu, Szyku, Rupniowie, Janowicach, Sadku i Jodłowniku. Ogień gasiło 59 strażaków.
Pomogła cała wieś. Sąsiedzi z narażeniem życia wyciągali, co mogli, z płonącego budynku.
17-letnia Natalia Marcisz i 15-letnia Justyna Molek z objawami zatrucia dymem trafiły do szpitala. Marek Grzyb w nocy dostał ataku duszności i wylądował w szpitalu. Ale nazajutrz, gdy go wypisali, pierwsze kroki skierował do sąsiadów, z pytaniem, czy nie potrzebują jego pomocy.
Straty sięgają 300 tys. zł - tyle wart był stary spalony dom - i 100 tys. zł w nowym budynku. Prawdopodobną przyczyną pożaru była wadliwa instalacja elektryczna.
Wójt Gminy Jodłownik Paweł Stawarz obiecuje pomoc. Rodzina dostanie na początek zasiłek celowy 5 tys. zł.
- Podstawową sprawą w tej chwili jest doprowadzenie prądu do nowego budynku, by poszkodowani mogli się tam jak najszybciej wprowadzić. Pomożemy w tym - zapowiada wójt.
Rodzina będzie wdzięczna wszystkim, którzy zechcieliby jej pomóc. - Teraz cały nasz dorobek to kilka nadpalonych gratów i trochę zamokniętych ubrań - płacze pani Anna.
Wewnątrz domu jest kompletna ruina. Wszędzie czuć smród spalenizny. Po ścianach spływa woda. Podłogi są całkowicie zalane. Trudno rozpoznać, które pomieszczenie było kuchnią, a które pokojem. Gruz, walające się, osmolone deski, resztki płytek.
Tylko na jednej ścianie w korytarzu wiszą dwa papierowe, kolorowe obrazki. Nietknięte ogniem. Na jednym jest narysowany bukiet kwiatów, na drugim serce. Na dole podpisy: ,,Sto lat!” oraz ,,Wszystkiego najlepszego, Babciu i Dziadku”. Podpisane: Oskarek i Olusia.