Byli pierwszym „koedukacyjnym rocznikiem”, który rozpoczął naukę w najstarszym w Tarnowie I Liceum Ogólnokształcącym. Wcześniej klasy miały wyłącznie męski skład. - Najstarsi, przedwojenni profesorowie, patrzyli niechętnie na dziewczęta i wymagali od nich więcej niż od chłopaków. Lekko nie było, zwłaszcza na początku, ale to i tak były najpiękniejsze lata w moim życiu, do których wracam z ogromnym sentymentem - przyznaje Irena Gdowska.
W minioną sobotę 26 uczniów klasy XI C, która zdawała maturę równo 50 lat temu, ponownie zasiadło w szkolnych ławkach, w swojej sali na drugim piętrze.
- Proszę nie przeszkadzać, bo wstawię do kąta lub zostawię „w kozie” za karę - strofowała byłych uczniów Barbara Paluch, emerytowana polonistka. Po czym, tak jak przed laty, przystąpiła do sprawdzania obecności, skrupulatnie odnotowując w kajecie tych, którzy nie stawili się na tej niecodziennej lekcji wychowawczej. Z 10 nieobecnych siedmiu to absolwenci, którzy już niestety nie żyją.
- Nasze zjazdy organizowane są regularnie, co pięć, góra co dziesięć lat, począwszy od 1976 roku. Jesteśmy klasą, która tak mocno zżyła się ze sobą, że nie może bez siebie żyć nawet 50 lat po maturze - mówi z uśmiechem Antoni Sypek, który przez cztery lata był jej wójtem.
Początkowo gościem honorowym zjazdów absolwentów był ukochany wychowawca: Marian Tuchaj. W 2001 roku, kiedy przypadało akurat 35-lecie matury, profesor był umierający. Jego ostatnim życzeniem było zobaczyć jeszcze raz swoich uczniów. Ci, licznie zgromadzili się więc przy jego łóżku w szpitalu. Zmarł dwa dni później, jakby czekał na zakończenie jubileuszu.
- Budził respekt u uczniów, a jednocześnie miał w sobie to coś, co przyciągało ich do niego - przyznaje Teresa Wadowska, która w I LO uczyła chemii. Jej początek kariery nauczycielskiej ściśle związany jest z klasą, świętująca w tym roku 50-lecie matury.
- Do dzisiaj mam przed oczami mysz z młodymi, która podczas jednej z lekcji przebiegła przez salę. A ja panicznie boję się myszy i instynktownie wskoczyłam na biurko. Później musiałam tłumaczyć się z tego przed dyrektorem - wspomina.
Podobnych wspomnień przywoływano podczas zjazdu mnóstwo. - Byłem słaby z polskiego, dlatego umówiliśmy się z Antkiem (Sypkiem, przyp. red.), że on mi napisze maturę z polskiego, a ja jemu z matematyki. Pół wieku po maturze to już chyba wystarczający szmat czasu na to, aby to nasze oszustwo wyszło na jaw - wyjawił polonistce Janusz Sułkowski.
- Przyznaję. Tak było. Tyle, że to on dostał dzięki mnie z polskiego piątkę, a ja jedynie czwórkę - precyzował Antoni Sypek.
Choć absolwenci liceum rozsiani są po całym świecie, cały czas utrzymują ze sobą kontakt. Nieraz zdarzało się, że organizowali sobie wzajemnie pomoc.
- Gdy mieszkałam w Stanach i nie mogłam być na poprzednich zjazdach, koleżanki przysyłały mi zdjęcia, kasety i dvd. Teraz jestem przeszczęśliwa, że mogę się z nimi bezpośrednio spotkać. Traktuje ich jak rodzinę - przyznaje Maria Szubert. Z lat szkolnych przed oczami ma m.in. groźnego woźnego. Odprawiał do domu tych, którzy zapomnieli o fartuchu lub tarczy. - Dzisiaj jest to nie do pomyślenia i jak opowiadam to mojej wnuczce, patrzy na mnie z niedowierzaniem - mówi.