Uczniowie, zamiast dźwigać na plecach ciężkie tornistry mogliby zostawiać część książek w szkołach. Mogliby, gdyby były w nich odpowiednie szafki. Takimi dysponują w tym momencie tylko nieliczne placówki w regionie.
Ministerstwo Edukacji Narodowej chce, aby już w tym roku szafki mieli najmłodsi uczniowie szkół podstawowych, a od przyszłego roku pozostali. Rodzice i lekarze są za. Pomysł podoba się także dyrektorom, tyle że ci kompletnie nie wiedzą, skąd wziąć pieniądze na nowe wyposażenie.
Jolanta Grzybek ze Skrzyszowa przyjechała wczoraj z dziećmi do Tarnowa na zakupy przed pierwszym dzwonkiem. - Kiedyś to był jeden elementarz i kilka zeszytów. Teraz to aż głowa boli od tego, ile tych książek trzeba kupić - przyznaje. Jak wylicza, niepełne jeszcze zakupy książek dla przyszłych drugoklasistki i pięcioklasisty kosztowały ją już ponad 500 zł.
- Zdarza się, że dzieci noszą na plecach ciężary, które sięgają nawet jednej trzeciej masy ich ciała. To ma fatalny wpływ nie tylko na ich słaby kręgosłup, ale też na biodra i kolana - przyznaje Elżbieta Kurowska, fizjoterapeutka.
Potwierdza to Bernadetta Walczak, dyr. SP nr 5 w Tarnowie. - Spora w tym wina rodziców, którzy zamiast sprawdzić w planie zajęć, jakie książki są w danym dniu potrzebne, pozwalają dzieciom na dźwiganie wszystkiego, z zeszytem do religii i dwoma piórnikami - mówi. Jest jak najbardziej za tym, aby szafki pojawiły się w szkołach, jednak - jak przyznaje - od września jest to na pewno nierealne.
- W budżecie na ten rok nie ma zapisanych wydatków na montaż szafek. To musi być rozłożone w czasie i odpowiednio wcześnie zaplanowane - zauważa Bogumiła Porębska z wydziału edukacji tarnowskiego magistratu. Przypomina, że pomysł nie jest nowy, gdyż jak chodziła do podstawówki w SP nr 3 uczniowie mieli szafki. Obecnie dysponują nimi jedynie nieliczne placówki, m.in. Gimnazjum nr 1.
Więcej w czwartkowej "Gazecie Krakowskiej"