
PROBLEMY NA WŁASNE ŻYCZENIE
Żeby nie było, że wszystko było piękne w Mielcu dla Wisły, warto wspomnieć, że krakowska drużyna miała dwa takie momenty w tym spotkaniu, gdy na własne życzenie wpędziła się w problemy. Najpierw na początku spotkania, gdy banalny wręcz błąd Aschrafa El Mahdiouiego wykreował stuprocentową sytuację Adrianowi Szczutowskiemu i na dobre kilka minut napędził Stal do ataków. Drugi moment był już po przerwie, gdy Wisła niby kontrolowała sytuację na boisku, a później sama strzeliła sobie bramkę i zrobiło się na moment nerwowo. Takich momentów dojrzała drużyna musi unikać, bo w starciu z mocniejszym rywalem niż w środę Stal, będzie to kosztowało dużo więcej.

GRA OBRONNA WCIĄŻ DO POPRAWKI
Od początku sezonu o tym piszemy, ale wciąż jest to element do poprawy. Chodzi o organizację gry obronnej Wisły. Krakowianie mają z tym problem i to jest chyba jeden z podstawowych celów, jakie powinien przed sobą postawić sztab trenerski. Grę obronną „Białej Gwiazdy” koniecznie trzeba poprawić, jeśli ten zespół ma zrobić postęp. Na razie w kolejnych meczach Wisła wpada zbyt często w taki wręcz korkociąg, gdy rywal jednym, dwoma podaniami rozrywa szyki obronne. Trzeba to uszczelnić jak najszybciej.

WYKORZYSTANIE SWOICH MOMENTÓW
Tak, jak Wisła w Mielcu sama robiła sobie problemy, tak jednak ostatecznie wykorzystywała też chwile, gdy otwierały się szanse przed nią. Najlepszy fragment, jaki krakowianie zanotowali w tym spotkaniu to czas od gola Mateusza Młyńskiego na 1:0 do końca pierwszej połowy. To w tym okresie Wisła grała na luzie, strzeliła drugą bramkę, wykreowała jeszcze wiele innych okazji i doprowadziła do sytuacji, w której grała z przewagą jednego zawodnika.

(NIE)UMIEJĘTNOŚĆ ZABIJANIA EMOCJI
Było wcześniej o problemach, które Wisła na siebie ściągała sama. To wynik m.in. tego, że doświadczony zespół potrafi zabić emocje. W tym przypadku sprowadzało się to do strzelenia bramki na 3:0. „Biała Gwiazda” miała na to wiele okazji, ale grała nieskutecznie. A później padł gol na 2:1 i ciśnienie się podniosło. I wtedy okazało się, że jednak wiślacy potrafią szybko opanować sytuację i te emocje zabić. Wystarczył spryt Yawa Yeboaha i było tak naprawdę po sprawie…