38-letni Dariusz D. nie miał litości dla swojego szefa, którego zamordował, bo potrzebował pieniędzy i jego auta. Wszystko dlatego, że chciał spotkać się pod Wieliczką z zakochaną w nim po uszy gimnazjalistką.
Mężczyznę skazano na 25 lat więzienia za zabójstwo, ale Sąd Apelacyjny w Krakowie zdecydował, że proces oskarżonego musi zostać powtórzony z powodu zmiany przepisów.
- To był dramat. Całe miesiące drżałam o córkę, która straciła głowę dla tego bandyty. Inaczej o tym człowieku nie mogę myśleć i mówić - opowiada zdenerwowana Anna P., matka nastolatki. Zdradza, że znajomość z Dariuszem D. jej córka Beata zawarła zupełnie przez przypadek.
- Wysyłała SMS-a do koleżanki, ale pomyliła jedną cyfrę i wiadomość trafiła do 38-latka, mieszkańca stolicy - opowiada kobieta. Mężczyzna odpisał, potem zaczął dzwonić, potajemnie przyjeżdżał z Warszawy pod Wieliczkę i spotykał się z dziewczyną, która długo kryła się z tą znajomością. Gdy wszystko wyszło na jaw Dariusz D. nie zamierzał rezygnować z kontaktów ze śliczną, 15-letnią gimnazjalistką.
- Byliśmy przerażeni, nie mogliśmy wyjść z szoku. Nie wiedzieliśmy co robić, a policja nie potrafiła nam pomóc, bo twierdziła, że przecież nic złego się nie dzieje - wspomina kobieta. Z czasem wyszło na jaw, że Dariusz D. jest żonaty, był karany za oszustwa i stale manipuluje naiwną 15-latką.
- Omotał ją, wmawiał co chciał, obiecywał majątek, twierdził, że jest zamożnym biznesmenem, a to wszystko były kłamstwa - mówi Anna P.
Faktycznie, Dariusz D. jako kierowca i sprzedawca dorabiał sobie u Edmunda A., mieszkańca stolicy, który utrzymywał się z handlu dewocjonaliami. Pracownik bardzo dobrze zarabiał, nawet dwa tysiące miesięcznie, ale stale nadużywał alkoholu. Przepił także gotówkę, którą otrzymał na leczenie i wszycie esperalu.
Obaj mężczyźni nocowali w niedużym, działającym od kilku lat hotelu Grelland w Paśmiechach (woj. świętokrzyskie).
- Byli w pokoju nr 9. Ten Dariusz D. ciągle pił, ale jego pracodawca miał złote serce. Mnie dał na pamiątkę święty obrazek - pokazuje Teresa Grela, która do dziś pracuje w hotelu. 8 maja ub.r. Dariusz D. tłuczkiem do mięsa zaatakował śpiącego pracodawcę, potem dusił go poduszką i w końcu zadał trzy śmiertelne ciosy nożem w szyję. Mężczyzna zmarł.
- Krwi było tyle, że przesiąkła przez podłogę. Musieliśmy potem malować oba pomieszczenia - wspomina jeden z pracowników.
Dariusz D. po zabójstwie zrabował 2,7 tys. zł, zabrał kluczyki do auta, dokumenty i skodę octavię, po czym pojechał na randkę do Beaty P. Przyznał się jej do zabicia pracodawcy. Razem z dziewczyną udali się do Krakowa, pili alkohol, spacerowali po Rynku Głównym, a w drodze powrotnej pijany Dariusz D. spowodował groźny wypadek, dachował i uciekł z miejsca zdarzenia. Beatę P. zostawił na miejscu, na szczęście nie odniosła obrażeń.
- Cudem przeżyła, ale koszmar jeszcze się nie skończył, bo Dariusz D. pisze do nas listy zza krat, wysyła SMS-y, nie daje spokoju - mówi dziś matka nastolatki.
Kielecki sąd skazał oskarżonego na 25 lat więzienia za zabójstwo, ale sąd II instancji uznał, że proces musi zostać powtórzony. W mocy utrzymano tylko wyrok roku więzienia za wypadek w Krakowie.
- Już się martwię jak to będzie, skoro kolejny raz zostaniemy wezwani na rozprawę do Kielc. Córka powoli dochodzi do siebie, uczy się w miarę dobrze. Jednak w nas strach przed tym mężczyzną pozostał - nie kryje Anna P.