https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zabił szefa, bo miał randkę

Artur Drożdżak
Teresie Greli  po zamordowanym został tylko święty obrazek
Teresie Greli po zamordowanym został tylko święty obrazek Artur Droźdźak
Dariusz D. w hotelu zadźgał pracodawcę. Ukradł mu auto, by jechać do lubej pod Wieliczkę.

38-letni Dariusz D. nie miał litości dla swojego szefa, którego zamordował, bo potrzebował pieniędzy i jego auta. Wszystko dlatego, że chciał spotkać się pod Wieliczką z zakochaną w nim po uszy gimnazjalistką.

Mężczyznę skazano na 25 lat więzienia za zabójstwo, ale Sąd Apelacyjny w Krakowie zdecydował, że proces oskarżonego musi zostać powtórzony z powodu zmiany przepisów.

- To był dramat. Całe miesiące drżałam o córkę, która straciła głowę dla tego bandyty. Inaczej o tym człowieku nie mogę myśleć i mówić - opowiada zdenerwowana Anna P., matka nastolatki. Zdradza, że znajomość z Dariuszem D. jej córka Beata zawarła zupełnie przez przypadek.

- Wysyłała SMS-a do koleżanki, ale pomyliła jedną cyfrę i wiadomość trafiła do 38-latka, mieszkańca stolicy - opowiada kobieta. Mężczyzna odpisał, potem zaczął dzwonić, potajemnie przyjeżdżał z Warszawy pod Wieliczkę i spotykał się z dziewczyną, która długo kryła się z tą znajomością. Gdy wszystko wyszło na jaw Dariusz D. nie zamierzał rezygnować z kontaktów ze śliczną, 15-letnią gimnazjalistką.
- Byliśmy przerażeni, nie mogliśmy wyjść z szoku. Nie wiedzieliśmy co robić, a policja nie potrafiła nam pomóc, bo twierdziła, że przecież nic złego się nie dzieje - wspomina kobieta. Z czasem wyszło na jaw, że Dariusz D. jest żonaty, był karany za oszustwa i stale manipuluje naiwną 15-latką.

- Omotał ją, wmawiał co chciał, obiecywał majątek, twierdził, że jest zamożnym biznesmenem, a to wszystko były kłamstwa - mówi Anna P.

Faktycznie, Dariusz D. jako kierowca i sprzedawca dorabiał sobie u Edmunda A., mieszkańca stolicy, który utrzymywał się z handlu dewocjonaliami. Pracownik bardzo dobrze zarabiał, nawet dwa tysiące miesięcznie, ale stale nadużywał alkoholu. Przepił także gotówkę, którą otrzymał na leczenie i wszycie esperalu.

Obaj mężczyźni nocowali w niedużym, działającym od kilku lat hotelu Grelland w Paśmiechach (woj. świętokrzyskie).

- Byli w pokoju nr 9. Ten Dariusz D. ciągle pił, ale jego pracodawca miał złote serce. Mnie dał na pamiątkę święty obrazek - pokazuje Teresa Grela, która do dziś pracuje w hotelu. 8 maja ub.r. Dariusz D. tłuczkiem do mięsa zaatakował śpiącego pracodawcę, potem dusił go poduszką i w końcu zadał trzy śmiertelne ciosy nożem w szyję. Mężczyzna zmarł.
- Krwi było tyle, że przesiąkła przez podłogę. Musieliśmy potem malować oba pomieszczenia - wspomina jeden z pracowników.

Dariusz D. po zabójstwie zrabował 2,7 tys. zł, zabrał kluczyki do auta, dokumenty i skodę octavię, po czym pojechał na randkę do Beaty P. Przyznał się jej do zabicia pracodawcy. Razem z dziewczyną udali się do Krakowa, pili alkohol, spacerowali po Rynku Głównym, a w drodze powrotnej pijany Dariusz D. spowodował groźny wypadek, dachował i uciekł z miejsca zdarzenia. Beatę P. zostawił na miejscu, na szczęście nie odniosła obrażeń.

- Cudem przeżyła, ale koszmar jeszcze się nie skończył, bo Dariusz D. pisze do nas listy zza krat, wysyła SMS-y, nie daje spokoju - mówi dziś matka nastolatki.

Kielecki sąd skazał oskarżonego na 25 lat więzienia za zabójstwo, ale sąd II instancji uznał, że proces musi zostać powtórzony. W mocy utrzymano tylko wyrok roku więzienia za wypadek w Krakowie.

- Już się martwię jak to będzie, skoro kolejny raz zostaniemy wezwani na rozprawę do Kielc. Córka powoli dochodzi do siebie, uczy się w miarę dobrze. Jednak w nas strach przed tym mężczyzną pozostał - nie kryje Anna P.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska