Zabił żonę na oczach dzieci
- Wymiar kary odpowiada stopniowi winy oskarżonego. Nie da się w tej sprawie znaleźć okoliczności, które by ją umniejszały - zauważył sędzia Andrzej Solarz uzasadniając prawomocny wyrok sądu. Odrzucił wszystkie argumenty obrony za obniżeniem kary. Stanisław W. swojego czynu dokonał w grudniu 2011 r. z zamiarem bezpośrednim, biegli uznali, że był poczytalny. Mężczyzna zaczaił się na wracającą z kościoła 35-letnią żonę Bożenę, po czym zadał jej 15 ciosów nożem. Kobieta zmarła na miejscu.
Świadkami tragedii było czworo dzieci małżonków. Mężczyzna chciał w ten sposób ukarać żonę za to, że we wrześniu 2011 r. uciekła od niego i zabrała z sobą dzieci. Zamieszkała w domu pomocy dla ofiar przemocy w Bieczu. Mąż dowiedział się, którędy wraca z kościoła, obrzucił jej auto kamieniami, zmusił, by się zatrzymała, po czym zadał śmiertelne ciosy. Po zbrodni ukrył się w krzakach. Próbował upozorować próbę samobójczą, ale zadał sobie niegroźne rany.
Prócz zabójstwa, sąd rozpatrywał również sprawę znęcania się mężczyzny na dziećmi (dziś mają 11, 14, 16 i 17 lat). Ich gehenna trwała siedem lat. Ojciec nie tolerował najmniejszego przejawu nieposłuszeństwa.
Dzieci były karane np. klęczeniem na podłodze z rękami uniesionymi do góry i pokrzywami w ustach, biciem paskiem klinowym, zlizywaniem brudu z płytek w łazience, czy jedzeniem śmieci. 45-latek zabierał też dzieci po zmroku do lasu na długie marszobiegi z pełnymi plecakami. Chował się im, więc bały się, że zostały porzucone.
11-letniemu obecnie synowi oznajmił, że spali go w piecu albo odetnie dłoń. Żeby uwiarygodnić groźby, położył rękę chłopca na pniu i uderzył obok niej siekierą. Jak potem wyjaśniał, zrobił to dla żartu.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+