
Peter Grajciar (Śląsk Wrocław)
Gdyby nie jego pomyłki, Śląsk mógłby rozpocząć sezon od zwycięstwa. Słowacki zawodnik miał kilka praktycznie stuprocentowych sytuacji, żadnej z nich jednak nie zdołał wykorzystać. Stałe fragmenty gry w jego wykonaniu również nie przyniosły zagrożenia pod bramką Jasmina Buricia. Niby wciąż kręcił się w okolicach piłki, ale nic z tego nie wynikło.

Przemysław Pitry (Górnik Łęczna)
Trzeba powiedzieć szczerze – mecz w Chorzowie dłuższymi momentami był po prostu nudny. Nic się nie działo, a piłka leniwie toczyła się środkiem boiska. To w dużej mierze zasługa właśnie Pitrego, który nie budował ofensywnych akcji swojego zespołu. Wręcz przeciwnie – praktycznie w ogóle nie było go pod grą, a jeżeli już jakoś znalazł się z futbolówką przy nodze na połowie rywali, szybko ją tracił. W patrze z Piotrem Grzelczakiem sprawił, że Wojciech Skaba w pierwszej połowie praktycznie nie musiał interweniować.

Siergiej Pilipczuk (Korona Kielce)
Wynik 0:4 osiągnięty w Lubinie w złym świetle stawia zwłaszcza obronę Korony, lecz nie można zapomnieć, że również w ofensywie było, delikatnie mówiąc, ubogo. Po tym jak Pilipchuk przywitał się z rywalami oraz arbitrami, zniknął na długie kwadranse. Wszędobylskie światła kamer straciły go z pola widzenia, a piłka na długi czas zerwała z nim jakikolwiek kontakt.

Atak: Aleksandar Prijović (Legia Warszawa)
Altruistyczny występ szwajcarskiego napastnika – nie dość, że pokazał jak bardzo dla Legii ważny jest Nemanja Nikolić, to jeszcze robił wszystko, aby Jagiellonia nie opuściła Warszawy z pustymi rękami. Przed zdobyciem gola bronił się jak mógł i zdołał osiągnąć sukces. Niecelnymi strzałami nie dał się wpisać kolegom na listę asystentów, a sam w protokole meczowym zaistniał tylko dzięki żółtej kartce.