Jeden z twórców potęgi Widzewa lat 90-tych, jego ówczesny współwłaściciel, znany wtedy jako Jakub Andrzej Grajewski, wspomina czasy, kiedy "jego" drużyny bali się wszyscy w Polsce i połowie Europy. O sile tamtej drużyny wypowiada się nie inaczej, jak o kolektywie, który na wyprawę, by zlać warszawską Legię, wsiadał do autokaru wychodząc prosto z dyskoteki. Ot takie to były wesołe czasy.
W swym emocjonalnym i bezkompromisowym, jak zwykle komentarzu popularny "Grajek" wyjaśnia też, co musiałoby się stać, by Widzew, jak za jego czasów zasiadania na ławce rezerwowych wspólnie z trenerem Franciszkiem Smudą, Widzewiacy nie zremisowali, a wygrali przy Łazienkowskiej 3:2, jak w słynnym spotkaniu rozstrzygającym niegdyś o losach mistrzowskiego tytułu za sezon 1996/97.
Grajewski miłujący Widzew uczuciem najszczerszym rozmarza się oznajmiając, że chciałby doczekać czasów, kiedy "jego" klub będzie znowu mistrzem Polski i dostąpi zaszczytu reprezentowania naszego kraju w elitarnych rozgrywkach Ligi Mistrzów.
Od wieloletniego promotora i organizatora najważniejszych walk Dariusza "Tigera" Michalczewskiego dowiadujemy się również dlaczego Widzew w domowych spotkaniach zawsze gra w dwunastu, a mimo to w tym roku o najwyższy laur ubiegać się już nie będą, bo to trofeum zarezerwowane jest dla Rakowa Częstochowa.