Maszerują i trzej mędrcy. Szukają nadziei dla świata narodzonej w człowieku. Zgubili kierunek. Patrzą w mapy, w niebo, rozglądają się zdezorientowani.
Hej, Mędrcy! Idźcie na Wschód. Szukajcie Go w schronach, piwnicach i w metrze. Nie potrzebna Mu żadna mirra czy złoto, tym bardziej kadzidło się na nic nie przyda. Zabierzcie ciepły koc, odzież termiczną i trochę jedzenia. Do kieszeni weźcie zapałki, rozdacie na ulicach, żeby żadna dziewczynka na kość nie zamarzła. Idźcie szybciej, niebo płonie, to nie gwiazda, to armaty strzelają.
Chodzi kolęda od domu do domu. Wiatr niesie: lulajże lulaj.
Mędrcy! Jak będziecie wracać, to donieście możnym tego świata, że byliście świadkami rzezi niewiniątek. I że ta rzeź cały czas trwa. Powiedźcie, że w sylwestrową noc huk fajerwerków mieszał się z hukiem armat. Tu i tam niebo gorzało. A skoro zwą was mędrcami, to wyjaśnijcie, dlaczego chora ambicja ludzka i żądza władzy ciągle nie chcą zgiąć kolan przy żłóbku? Dlaczego nie przyjdą skłonić głów w szopie, tylko zawiązały swe racje na supełki i z choinki zielonej zbijać krzyż zaczynają?
Wiatr szumi. Chodzi kolęda po miastach i wioskach. Matka Boska cicho płacze. Pastuszkowie w okopach strzelają. Święta Weronika plecie siatkę maskującą. Anioł zbiera klepane pacierze i utyka nimi dziury w ścianach. Lichą ludzką nadzieją ściele żłóbek zimny. Wierzbową witką przegania lęki i strachy, jak myszy, kryjące się po kątach.
Po gruzach, okopach, zrujnowanych blokach, niesie się kolęda: Lulajże, lulaj.
