https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cudowne ocalenie rozbitków na bezludnej wyspie [ZDJĘCIA]

Joanna Dolna
Amerykanie dostrzegli maleńką wyspę, a na jej plaży wielki napis „HELP”, czyli „pomocy”, ułożony z liści palmowych. Chwilę później na dole zauważyli trzech mężczyzn, którzy biegając w kółko i wymachując rękami, gorączkowo próbowali zwrócić na siebie ich uwagę.
Amerykanie dostrzegli maleńką wyspę, a na jej plaży wielki napis „HELP”, czyli „pomocy”, ułożony z liści palmowych. Chwilę później na dole zauważyli trzech mężczyzn, którzy biegając w kółko i wymachując rękami, gorączkowo próbowali zwrócić na siebie ich uwagę. fot. US Navy, Facebook.com
Trzech mężczyzn próbowało przepłynąć maleńką łódką na oddaloną o 200 km wyspę. „Łupina” zatonęła, gdy na Oceanie Spokojnym uderzyła w nią potężna fala. Rozbitkowie dryfowali przez całą noc, by dobić do lądu - bezludnej wyspy w Mikronezji. Tam mogli już jedynie liczyć na cud. Na rozbitków natknęła się załoga amerykańskiego samolotu wojskowego.

Z samolotu dostrzegli maleńką wyspę, a na jej plaży wielki napis „HELP”, czyli „pomocy”, ułożony z liści palmowych. Chwilę później na dole zauważyli trzech mężczyzn, którzy biegając w kółko i wymachując rękami, gorączkowo próbowali zwrócić na siebie ich uwagę.

- Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Nie słyszałem też o takiej akcji ratunkowej - mówi podporucznik John Harkins z marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych.

To on i załoga dowodzonego przez niego samolotu dostrzegli rozbitków na bezludnej wyspie w Mikronezji na Oceanie Spokojnym, którzy zaginęli kilkadziesiąt godzin wcześniej. Niedługo potem zaalarmowane służby przypłynęły i uratowały całą trójkę.

Alarm wszczęli bliscy
Zaginieni w ubiegły wtorek wypłynęli z wyspy Pulap. Kierowali się na oddaloną o ponad 200 km wyspę Weno. Podczas rejsu z łodzi zmyła ich fala. Na szczęście mieli ubrane kamizelki ratunkowe. Dzięki nim utrzymali się na powierzchni. Dryfując przez całą noc, w końcu dopłynęli do najbliższego lądu.

Utknęli jednak na bezludnej wyspie Fanadik - jednej z ponad 600 w archipelagu Mikronezji.

Kiedy nie dopłynęli o czasie do celu, ich bliscy wszczęli alarm. W akcji ratunkowej wzięły udział m.in. dwa masowce znajdujące się w tamtym regionie oraz inne mniejsze jednostki. Ostatecznie w poszukiwania włączyła się marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych. Na ratunek wyruszył samolot US Navy, wezwany z odległej Misawa Air Base, na północy w Japonii.

W czwartek pierwszy sygnał o rozbitkach zarejestrowała kamera na podczerwień samolotu patrolowego. Zanotowała ona podwyższoną temperaturę. Okazało się, że był to żar z ogniska, które rozpalili rozbitkowie.

- Początkowo ci mężczyźni nie wyglądali, jakby byli przekonani, że ich dostrzegliśmy - mówi komandor-porucznik Harkins w rozmowie z dziennikarzem agencji AP. - Dlatego „zamachaliśmy” skrzydłami, parokrotnie przelecieliśmy tuż nad nimi, a na koniec zrzuciliśmy tuż przed nimi świecę dymną. Wówczas się rozluźnili. Zrozumieli, że ich zauważyliśmy. Nie spodziewaliśmy się, że odnajdziemy ich na tej wyspie. Cała załoga była szczęśliwa - dodaje.

Dwie godziny później po mężczyzn przypłynęła łódź. W powietrzu towarzyszył im samolot z załogą Harkinsa.

Straż Przybrzeżna Stanów Zjednoczonych nie ujawniła, w jakim stanie są uratowani. Dziennikarze „Washington Post” dowiedzieli się jednak, że rozbitkowie nie odnieśli większych obrażeń, ale z powodu wycieńczenia zostali przewiezieni do szpitala.

W ostatnich dwóch tygodniach amerykańska marynarka uratowała na Pacyfiku 10 rozbitków.

To cud, że przeżyli
Dominik Bac, podróżnik z Krakowa, żeglarz, fotograf i kapitan jachtowy, który uczestniczył w ekstremalnych nieraz wyprawach m.in. dookoła Ameryki Północnej i Ameryki Południowej przyznaje, że nawet on nie potrafi wyobrazić sobie tego, co czuli ci ludzie. - To cud, że przeżyli na oceanie i dotarli cali do wyspy - podkreśla. - Ponad 90 procent wypadków wypadnięcia za burtę na oceanie kończy się śmiercią. Człowiek po kilku sekundach dosłownie znika z oczu - dodaje.

Na szczęście na większości jachtów jest do dyspozycji sprzęt - kamizelki ratunkowe i tratwa, która pozwala przeżyć rozbitkom przez kilka dni. Są też nowoczesne systemy wzywania pomocy - tzw. radiopławy satelitarne. Gdy urządzenie wpadnie do wody, nadaje sygnał ratunkowy na częstotliwościach lotniczych i satelitarnych, który jest przekazywany do centrum dowodzenia ratunkowego w danym kraju. Wtedy rusza akcja ratownicza.

- Rozbitkowie z Pacyfiku płynęli jednak na niewielkiej 6-7 metrowej „łupince”. Poza kamizelkami nie mieli innego sprzętu. To niezwykła historia - dodaje Dominik Bac.

Zamiast emocji - działanie
Zdaniem krakowskiej psycholog i psychoterapeutki Anny Czerwińskiej w sytuacji ekstremalnej, w której znaleźli się rozbitkowie z Mikronezji, skupianie się na wykonywaniu krok po kroku kolejnych zadań, które służą temu, żeby przeżyć, jest jedną z typowych reakcji.

- Człowiek chwilowo nie myśli o tym, w jak strasznej sytuacji się znalazł, zostawia emocje, strach, rozpacz, zwątpienie na później, a póki co mobilizuje wszystkie siły, by przetrwać - tłumaczy psycholog. - Gdyby któryś z trójki rozbitków się nie zmobilizował, pewnie nie ułożyliby napisu z liści palmowych na plaży i nie moglibyśmy usłyszeć o ich odnalezieniu. Pytanie, po jakim czasie kończy się nadzieja na uratowanie, pozostaje otwarte - mówi Anna Czerwińska.

Wybrane dla Ciebie

Wisła walczy o dobre miejsce przed barażami. Bruk-Bet Termalica już świętuje, ale…

Wisła walczy o dobre miejsce przed barażami. Bruk-Bet Termalica już świętuje, ale…

Będą kolejne zmiany na drodze do Morskiego Oka. Czy zwiększą bezpieczeństwo turystów?

Będą kolejne zmiany na drodze do Morskiego Oka. Czy zwiększą bezpieczeństwo turystów?

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska