Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czym w upały gasili pragnienie mieszkańcy Oświęcimia? [ZDJĘCIA, WIDEO]

Bogusław Kwiecień
Bogusław Kwiecień
Zbiory Łukasza Szymańskiego, Bogusław Kwiecień
O czasach, zanim w sklepach pojawiły się pepsi i coca-cola? Wytwórnie wód i napojów w Oświęcimiu pracowały w lecie pełną parą na trzy zmiany

– Słodka, mocno gazowana mandarynka­ czy cytrynowa oranżada – to do dzisiaj są dla mnie jedne z tych niezapomnianych smaków dzieciństwa – mówi Jacek Krawczyk, mieszkaniec Oświęcimia. Potem przyszły czasy pepsi i coca-coli, ale nic tych wcześniejszych nie przebiło – dodaje.

Cecylia Szadkowska, także oświęcimianka, wspomina z kolei, że nic tak nie gasiło pragnienia, jak domowe kompoty.
– W latach 50. między blokami na osiedlu Chemików były ogrody. Ludzie uprawiali rabarbar, rosły papierówki. Garnki z kompotami stały zawsze w kuchni. Nawet nie trzeba było ich słodzić, były pyszne – wspomina Cecylia Szadkowska. – Piło się też kranówkę, nikomu nie zaszkodziła. Dobre było też mleko – dodaje.

Autor: Bogusław Kwiecień

Syfony i saturatory

W każdym niemal domu były syfony. Najpierw takie na wymianę w sklepie. Z czasem pojawiły się nowe, do których wystarczyło kupić naboje z dwutlenkiem węgla i można było samemu robić sobie w domu wodę gazowaną.

– I tak najlepsze były oranżady u Bieni. To była taka wytwórnia wód gazowanych przy ul. Krasickiego, blisko mojej podstawówki i szkolnego boiska – opowiada Jacek Krawczyk. – Po szkole czy po meczach chodziliśmy tam obowiązkowo, aby ugasić pragnienie. Butelka oranżady kosztowała 1,60 zł, a lemoniada 2 zł. To był przełom lat 60. i 70. Wówczas średnie zarobki to było ok. 2 tys. zł miesięcznie.

W upalne dni kolejki ustawiały się do saturatorów. To był taki jeden z charakterystycznych obrazków ulicznych lata w czasach PRL. Nazwa pochodziła od procesu saturacji, czyli powstawania w wodzie musujących bąbelków. Najczęściej był to wózek z szafką na dwóch kółkach motorowerowych, do którego była podłączona duża butla ze sprężonym gazem. Czasami był wyposażony w parasol przeciwsłoneczny.

Z reguły sprzedawca miał na zmianę dwie lub trzy szklanki wielorazowego użytku. W Oświęcimiu stały takie m.in. na placu Kościuszki oraz przy zbiegu ulic Śniadeckiego i Łukasiewicza na os. Chemików.

– Nam rodzice zakazali picia wody z saturatorów, żeby się nie zarazić – mówi Cecylia Szadko­wska. Jak dodaje, niezbyt wówczas przejmowano się sprawami higieny.

Sprzedawca obsługujący saturator szybko przemywał szklankę na spryskiwaczu i już kolejny klient mógł zgasić pragnienie. Stąd napoje serwowane z saturatorów były czasami nazywane „gruźliczanką”. Szklanka czystej wody gazowanej na początku lat 70. ub. wieku kosztowała 50 gr, a z sokiem złotówkę.

Był spory wybór

Jak na czasy PRL w Oświęcimiu wybór wód i napojów gazowanych był duży. Łukasz Szymański, kolekcjoner i miłośnik historii ziemi oświęcimskiej pokazuje różne etykiety produkowanych wówczas napojów.

Największym producentem była Wytwórnia Wód Gazowanych i Rozlewnia Piwa przy ul. Dąbrowskiego, która powstała w miejscu, gdzie przed drugą wojną światową znajdowała się słynna fabryka wódek i likierów żydowskiej rodziny Haberfel­dów. Przed wojną wytwórnie prowadzili jeszcze m.in. David Lesser na podzamczu, Moses Bronner czy Breindel Silbiger.
Po wojnie także było ich kilka, ale potentatem była ta przy Dąbrowskiego, której właścicielem był Miejski Handel Detaliczny, a potem Spółdzielnia Społem.

Wody produkowały także mniejsze wytwórnie prywatne. Jedna należąca do Franciszka Bienia istniała na Małym Rynku. Potem prawdopodobnie przeniesiona został na ul. Krasickiego, gdzie właścicielami byli Nowicki i Bień. W lecie pracowały pełną parą na trzy zmiany. Produkowano w nich oranżadę wyborową, lemoniadę, mandarynkę. W kolejnych latach ta lista była coraz dłuższa. Doszła cytro­neta, orange, jagódka.

Na starych etykietach można przeczytać na przykład, że orange, to był napój gazowany na soku cytrusowym konserwowany benzoesanem sodowym. W latach 70. popularna w Oświęcimiu była jagódka, czyli woda gazowana na sokach naturalnych. Z nalepki na butelce wynika, że kosztowała 2,30 zł.

Konkurencja dla pepsi

W połowie lat 70. w sklepach, kioskach i barach pojawiła się polo-cocta, która miała stanowić konkurencję dla pepsi i coca-coli. – To było coś w rodzaju popularnych także w tamtych czasach wyrobów czekoladopodobnych – mówi Cecylia Szadkowska.

Wytwórnia oświęcimska reklamowała polo-coctę jako napój gazowany, słodzony z dodatkiem naturalnych substancji smakowo-aromatycznych. Podobnie jak na pepsi na nalepce było napisane, że zawiera kofeinę. Kosztowała 4,50 zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska