Dyniowe pole może nie jest specjalnie rozległe, ale widać je z daleka. Wielkie kule we wszystkich odcieniach pomarańczu pysznią się na grządkach. Jest ich co najmniej kilkadziesiąt. Pędny rozpanoszyły się na pobliskiej łące, zaczynają wkraczać na skarpę drogi. I wszędzie leżą owoce. Zgodnie bowiem z botaniczną systematyką, z racji słodkiego miąższu, dynia może być traktowana jako owoc. Dla młodego – kto wie, czy nie najmłodszego w Gorlickiem – rolnika, nie ma to jednak znaczenia. Bo liczy się efekt uprawy. A ten jest naprawdę imponujący. Karol, który próbuje podnieść jedną z dyń, robi to z prawdziwym mozołem. Łatwiej ją przeturlać, niż dźwignąć.
- Ciekawe, czy jeszcze urosną – zastanawia się.
Plon nie może się zmarnować
Gatunków dyni jest kilka, na co wskazuje kształt i kolor plonów. Chłopiec przyznaje, że specjalnie się nie martwi, co zrobi z taką ilością, przekonany, że rodzice znajdą rozwiązanie. On już planuje, co będzie sadził na wiosnę.
- Ostatnio była mowa o truskawkach – zdradza mama Monika. - Dwa próbne krzaki już są. W tym roku zebrał już nawet z nich owoce – opowiada dalej.
Tylko natura
Na rolniczy zapał syna patrzy z wyrozumiałością: chce, niech próbuje. Z serdecznością wspomina pierwszy „łan” zasiany przez chłopca. Miał trochę ponad metr kwadratowy powierzchni, ale doglądany był z wielkim zaangażowaniem.
- Ściąłem je takim małym sierpem – opowiada z dumą.
Zaordynował też, że uprawy potrzebują nawożenia. I to naturalnego. W pobliżu grządek powstał więc kompostownik. Nie ma do niego trafić nic, poza naturalnymi odpadami
