Szymon Jamro ze Stróżowki koło Gorlic nigdy nie miał wątpliwości, że edukacja domowa, jest najlepszą formą nauki. Jego żona Anna nie była przekonana, ale zgodziła się uczyć swoje dzieci w domu.
Przyjemność nauki
- To była najlepsza decyzja w naszym życiu - mówią dziś zgodnie.
Ich dzieci również są zadowolone. Zwykle słyszą od swoich rówieśników słowa zazdrości. - W końcu nie musimy jak oni pisać sprawdzianów i mamy więcej wolnego czasu - przyznaje 11-letni Seweryn.
Maksymilian (12 lat), Seweryn (11 lat), Wiktoria lat 9 i pięcioletni Krzysztof zgodnie z przepisami, choć nie chodzą do szkoły, muszą być do jakiejś zapisani. Rodzice wybrali dla nich placówkę w Koszarawej koło Żywca, która pod opieką ma więcej takich uczniów. Ich dzieci muszą w szkole zdać egzamin z podstawy programowej na koniec roku.
- Opanowanie tej podstawy zajmuje nie więcej niż cztery miesiące - przyznaje pani Anna, utwierdzając w przekonaniu, że w edukacji domowej można osiągnąć więcej.
Wolny czas wolą wykorzystywać na przyjemności, które dostarczają dzieciom dodatkowej wiedzy i umiejętności. W praktyce wygląda to tak, że pani Anna przygotowuje swoim „uczniom” materiały potrzebne do opanowania podstawy programowej, a dzieci uczą się jej najczęściej zimową porą.
Gdy robi się cieplej, więcej czasu spędzają poza domem.
- Możemy jeździć na wakacje, gdy inni muszą chodzić do szkoły. Zabieramy ze sobą książki i jak trzeba uczymy się w trasie. Bez ograniczeń - mówi Maksymilian.
Rodzice wymyślają wycieczki zgodnie z zainteresowaniami dzieci. Gdy uczyli się przyrody, wyjeżdżali do zoo, parków narodowych czy choćby w góry, na łąki, gdzie zbierali kwiaty i liście, a następnie sprawdzali w zielnikach rozpoznane gatunki roślin. - Stawiamy na praktyczne poznawanie świata. To o wiele ciekawsze - mówią.
Będąc we Francji odwiedzili grób Fryderyka Szopena czy Marii Curie Skłodowskiej, wcześniej zapoznając się z ich biografiami. - Chcemy pokazać dzieciom ważne osobistości i jaką drogę musieli przejść, żeby odnieść sukces - mówi Anna Jamro, dodając, że amerykańskie badania dowodzą, że dzieci, które przeszły edukację domową osiągają w życiu znacznie więcej.
Rodzina wykorzystuje też możliwości, jakie daje jej couchsurfing. Polega to na tym, że zapraszają do domu obcokrajowców. Gościli już osoby z Gwadelupy, Holandii, Chin. W ten sposób mają okazję poznawać obce kultury i praktykować język angielski. - Gdy chcemy wyjechać wspólnie, wybieramy wymianę domów. W ten sposób łatwiej podróżować dużej rodzinie - mówi pani Anna.
Jamrowie mają jeszcze dwójkę młodszych dzieci - czteroletnią Olę i dwulatka Konstantego. Kolejna pociecha jest w drodze. Choć maluchy nie muszą, chętnie towarzyszą rodzeństwu podczas lekcji.
Szkołom się to nie opłaca
Ministerstwo Edukacji Narodowej zdecydowało niedawno o obcięciu subwencji oświatowej o 40 proc. na dzieci korzystające z edukacji domowej.
- Moje dzieci są zapisane do szkoły, bo taki jest obowiązek. Szkoła z tego tytułu ponosi dodatkowe koszty - stwierdza Jamro.
Nie tylko organizuje końcowy egzamin, ale również warsztaty i konsultacje dla rodziców. Pieniądze z subwencji przeznacza także na warsztaty tematyczne dla dzieci.
- Teraz, obawiam się, że nie będzie na to środków - martwi się Szymon Jamro, uznając, że to nierówne traktowanie obywateli, co jest sprzeczne z Konstytucją RP.
- Czy z tego tytułu, że na moje dzieci jest niższa subwencja, będę płacił też mniejsze podatki? - pyta retorycznie.
Receptą na poprawę jakości szkolnictwa widzi w jego sprywatyzowaniu.
- A przynajmniej wprowadzenie bonu oświatowego - dodaje. - Rodzice dostawaliby od państwa bon w wysokości obecnej subwencji i mogli nim dysponować na cele edukacyjne swoich dzieci.