Zaledwie wdrapywaliśmy się wówczas do podnóżka Unii Europejskiej, a w "szerokich masach" dominował strach przed Niemcami, którzy "przyjdą i nas wykupią".
Szczególnie narażeni mieli być rolnicy, którym eurosceptycy wieszczyli żałosny los parobków...
I pomysł się nie przyjął.
Dziś obrośliśmy w piórka, a politycy (i minister Rostowski też) chcą wejść do strefy euro głównymi drzwiami, co nie jest absolutnie konieczne. Euro, wprowadzone bokiem, funkcjonuje w Kosowie
i Czarnogórze. Świat się nie kończy.
Możemy i my wprowadzić euro jako drugą walutę. To ułatwi życie eksporterom, a zwykli obywatele unikną "euroszoku", który stał się udziałem innych krajów.
Gdy ceny będą przez lat kilka funkcjonować równolegle w euro, nikt ich z dnia na dzień nie podniesie.