Ciągle niewielu rolników spełnia te wymogi. Większość dostała czas na dostosowanie obór. Niektórzy rezygnują z hodowli.
Kazimierz Firlit prowadzi gospodarstwo rolne w Moszczenicy. Specjalizuje się w hodowli trzody chlewnej. W jego gospodarstwie jest w tej chwili blisko 300 świń. Jeszcze nie wprowadził u siebie zaostrzonych wymogów, dotyczących tak zwanej bioasekuracji, które mają być remedium na świńska zarazę.
- Powoli się jednak do tego przymierzam - mówi rolnik. - Mam nowoczesną chlewnię. Gdy ją stawiałem, miałem nadzieję, że długo do niej nie bedę musiał dokładać. Ta zaraza zmieniła wszystko. Przecież nie zrezygnuję z mojego głównego źródła utrzymania - dodaje.
Zasady bioasekuracji obowiązują na terenie całego kraju. Oznacza to, że rolnicy, którzy zajmują się chowem świń, muszą przeznaczyć dla nich oddzielne pomieszczenia, w których nie będzie innych gatunków zwierząt. Chlewnie muszą być zabezpieczona tak, by nie miały do nich dostępu inne zwierzęta, a zwłaszcza dziki. Nowy budynek, w którym Kazimierz Firlit ma swoją hodowlę, w zasadzie spełnia wszystkie podstawowe wymogi. Obowiązkowe jest wykładanie przed chlewnią i systematyczne nasączanie mat dezynfekcyjnych. Do minimum powinna być ograniczona liczba osób wchodzących do pomieszczeń, gdzie przebywają świnie.
- Będę musiał zainstalować maty dezynfekcyjne przed wejściem - opowiada.
By zminimalizować ryzyko hodowli, jakie teraz dotyka świnie, pan Kazimierz rozwija swoje gospodarstwo w kierunku hodowli bydła.
- To oczywiście wszystko zgodne z tymi nowymi przepisami - mówi.
Dla rolnika z Moszczenicy całe zamieszanie związane z ASF jest całkowicie niezrozumiałe.
- Przecież to tak naprawę choroba dzików - mówi wzburzony. - Na te hodowlane przenosi się głównie przez bezpośredni kontakt. Tak jak u mnie nie ma przecież takiej możliwości. Moje świnie nie opuszczają chlewni - dopowiada.
Gospodarstwa, w których są utrzymywane świnie w systemie otwartym, będą musiały być zabezpieczone podwójnym ogrodzeniem o wysokości co najmniej 1,5 m na podmurówce lub z wkopanym krawężnikiem.
Afrykański pomór świń, tj. wirus ASF, pojawił się w Polsce na początku 2014 roku. Od tego momentu stwierdzono ponad 160 ognisk choroby. Tylko w tym roku liczba ujawnionych ognisk przekroczyła 60, przy 81 w 2017 roku. Dane z czerwca wskazują, że wykryto również ponad 2,3 tys. przypadków ASF u dzików. Choroba występuje we wschodnich województwach, jednak istnieje duże ryzyko, że obejmie dużo większy obszar kraju. Do nas jeszcze nie dotarła.
- Na terenie naszego powiatu mamy 1200 sztuk świń - mówi Bogusław Telega, p.o. zastępcy kierownika Biura Powiatowego ARiMR w Gorlicach. - Znajdują się one w 190 lokalizacjach. Chów świń prowadzony jest głównie na terenie gmin Biecz, Bobowa i Łużna - dodaje.
Jerzy Haberek, weterynarz z Biecza, sprawujący kontrole nad hodowlami świń mówi, że już daje się zauważyć hodowców, zwłaszcza tych w gospodarstwach wieloproduktowych, którzy rezygnują z posiadania trzody chlewnej.
Warto wiedzieć
Czym jest wirus ASF
Wirus afrykańskiego pomoru świń nie jest szkodliwy dla ludzi. Ma swoje źródło w Afryce, ale występuje m.in. na Białorusi i Ukrainie, a także w niektórych obszarach Polski. W ostatnich dniach pięć nowych ognisk wykryto w województwach mazowieckim i lubelskim. Zgodnie z procedurą, w razie wykrycia ASF nawet w małym stadzie, konieczne jest wybicie świń w promieniu 3 kilometrów. Rolnicy mają zagwarantowane odszkodowania.
Skąd może przyjść ASF
Lekarze weterynarii obawiają się przybycia wirusa autostradą A4 od strony Ukrainy, np. w pożywieniu. Na Ukrainie rolnicy nie dostają odszkodowań w przypadku zakażenia stada wirusem ASF, dlatego często zabijają zwierzęta z oznakami choroby. Ponieważ choroba nie szkodzi ludziom, mięso trafia do obrotu. Nosicielami choroby są też dziki, których liczebność jest ciągle wysoka.
ZOBACZ KONIECZNIE:
WIDEO: Mówimy po krakosku
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto