Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

In vino veritas, czyli prawda o polityce

Przemek Franczak
fot. archiwum
Czarno widzę szanse Donalda Tuska w walce o przywództwo w Platformie Obywatelskiej. Premier właśnie zapomniał, że partyjni działacze to też ludzie i nie zawsze należy ich smagać batem, tudzież pozbawiać ostatnich rozrywek. Tym bardziej że na swoich wątłych barkach niosą trud troszczenia się o państwo i obywateli, a to stresująca praca i odreagować jakoś trzeba.

Tymczasem premier, na fali ogólnego oburzenia sprawą subwencjonowania partii politycznych z budżetu, czyli - mówiąc ściślej - wydawania publicznej kasy przez polityków na zbytki, bardzo daleko zapędził się w obietnicach zmiany obecnego stanu rzeczy. Nie, nie chodzi wcale o plan likwidacji rzeczonego dofinansowywania partii. Premier w ciemię bity przecież nie jest i dobrze wie, że taka ustawa za Chiny Ludowe w polskim sejmie nie przejdzie. No, ale wywołanie burzy w szklance wody nie zaszkodzi, sondażom zwłaszcza.

Aż dziw jednak bierze, że mało kto zwrócił uwagę na najbardziej intrygujący - przynajmniej mnie - aspekt sprawy. Otóż szef Rady Ministrów tłumacząc się z partyjnych wydatków na garnitury, cygara, wina i wynajem piłkarskiego boiska, największą niestosowność dostrzegł w kupowaniu za publiczne pieniądze alkoholu na partyjne nasiadówki i jął przekonywać, że to się zmieni i teraz politycy PO procenty będą musieli kupować za własne.

No to już po Tusku, to pewne jak informacja o zawartości siarczynów na butelce wina. Popularność straci szybciej we własnej partii niż na ulicy. Bo jak to tak? Za własne? Teraz do informacji o szykowanym zebraniu Platformy Miłośników Win i Cygar, dołączana będzie informacja: "zrzutka na alkohol po 20 zł". Albo: "Flaszka we własnym zakresie, popitkę zapewnia prezydium". To się na pewno nie spodoba, oj nie.

Najbardziej frapujące jest jednak to, że za oczywisty i nie budzący grozy uznany został fakt spożywania alkoholu na partyjnych spotkaniach, które - o ile rozumiem - nie były wieczorkami integracyjnymi. Ludzi bulwersuje jeno, kto za to płacił.
A to, czy ktoś tam coś mądrego wymyślił, na przykład dla ludności tego pięknego kraju nad Wisłą, nie ma żadnego znaczenia.Dowodzi to chyba tego, że szlachecki duch w narodzie nie ginie, a tradycja politykowania, że "mało karczmy nie rozwalą" trzyma się mocno. Nasi pradziadowie byliby naprawdę dumni. W sumie też pili za cudze.

Patrząc na to wszystko z pewnym rozbawieniem, dochodzę do wniosku, że problem z dofinansowaniem partii politycznych z budżetu państwa jest taki, że nie wiadomo, co wywoła u nas większe patologie: dalsze podtrzymywanie subwencji czy ich likwidacja. Każdy ma swoją odpowiedź i żadna nie jest dobra. Taką mamy po prostu teraz klasę polityczną, że z dofinansowaniem (stwarzającym pozory niezależności) czy bez (stwarzającym pozory podatności na wpływy), zaufać jej trudno. Coraz trudniej.

Złotym środkiem jest zapewne ograniczanie subwencji, to samo moim zdaniem powinno dotyczyć limitów wydatków na kampanie wyborcze, zbyt wystawne i zbyt bez sensu, żeby dofinansowywać je na takim jak obecny poziomie.

Przy okazji ostatnich wyborów kosztowało nas to ok. 80 mln złotych. Dla mnie to tak na oko o 80 za dużo, ale jestem gotowy do negocjacji. A niechby i toczyły się przy winie. Ale ja płacę za siebie.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska