Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak kochankowie ze Śląska porwali krakowiankę

Artur Drożdżak
Oskarżona Magda G. w kamizelce kuloodpornej, pilnowana przez policjantów z bronią maszynową. Funkcjonariusze byli z wydziału ds. ochrony świadka koronnego, ale czy kobieta ma taki status - tego nie wiadomo. Za udział w porwaniu grozi jej 15 lat więzienia.
Oskarżona Magda G. w kamizelce kuloodpornej, pilnowana przez policjantów z bronią maszynową. Funkcjonariusze byli z wydziału ds. ochrony świadka koronnego, ale czy kobieta ma taki status - tego nie wiadomo. Za udział w porwaniu grozi jej 15 lat więzienia. fot. Artur Drożdżak
Para kochanków zaplanowała porwanie dla okupu, bo pilnie potrzebowała pieniędzy na utrzymanie swojego dziecka, które właśnie miało przyjść na świat. Razem ze swoimi wspólnikami wymusili 280 tys. zł jako okup za uprowadzoną żonę biznesmena z Krakowa. Wpadli po dwóch tygodniach. Ich proces właśnie rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Katowicach. Jeden z porywaczy zmarł i nie doczekał rozprawy.

Pięciu oskarżonych doprowadzono na salę rozpraw we wzmocnionym konwoju. Jeden - szczególnie niebezpieczny, był skuty łańcuchami i ubrany w czerwony uniform. Wszyscy to mieszkańcy Śląska. Jednak najpilniej strzeżona była... odpowiadająca z wolnej stopy oskarżona 34-letnia Magda G.

Szczupła blondynka w spódnicy i kozaczkach zjawiła się w asyście czterech policjantów z wydziału ochrony świadków koronnych, uzbrojonych w broń maszynową. Sama miała na sobie kamizelkę kuloodporną, cały czas starała się zasłaniać twarz.

Czy kobieta ma już status świadka koronnego, nie wiadomo. W trakcie rozprawy zdradziła jedynie, że poszła na współpracę z katowicką prokuraturą i Centralnym Biurem Śledczym. W jakiej sprawie? Tajemnica. Przyznała się do winy w sprawie porwania, ale nie chciała składać wyjaśnień i odpowiadać na pytania. Odczytano jej zeznania ze śledztwa.

Miłość do przestępcy
Magda G., matka trojga dzieci, była w separacji z mężem, gdy w 2010 r. poznała Roberta H. Przypadli sobie do gustu i zostali parą, obracali się w półświatku. Dwa lata później zostali ujęci i zdecydowali się współpracować z policją, więc wyszli na wolność z aresztu. Jesienią 2013 roku Robert H. miał poważny wypadek na motocyklu w czasie jazdy do Zakopanego. Magda G. zaopiekowała się nim, dbała o rehabilitację połamanej nogi. Jednak zaczęło brakować im gotówki na leczenie, a niezbędna operacja pokiereszowanej kończyny miała kosztować 10 tys. zł. Oboje chcieli się też wyprowadzić z Tychów, bo CBŚ miało zacząć zatrzymywać osoby, które im wcześniej wydali.

Ponadto, Magda G. była wtedy w ciąży i para pilnie potrzebowała pieniędzy na utrzymanie powiększającej się rodziny.

Golem, Kogut i inni
Jej chłopak Robert H. w sierpniu 2013 roku wspomniał coś o zorganizowaniu porwania dla okupu. Początkowo Magda G. nie akceptowała tego planu, ale z czasem się zgodziła, by tak zdobyli pieniądze. Rozmawiali o tym jeszcze ze znajomym Mirosławem G., pseudonim Golem. To właśnie on znał bogatego biznesmena z Krakowa, którego syn miał być uprowadzony. Wszyscy troje do akcji namówili też Dawida G., Damiana D. ps. Kogut i Mariusza J.

Zaczęły się przygotowania. Spiskowcy wynajęli nieduże mieszkanie w Tychach, kupili w sklepie militaria.pl atrapy broni i kabury, a na portalu allegro - imitacje tzw. policyjnych blach. Mieli także kajdanki i kominiarki, telefony, kamizelki z napisem "policja", sprzęt do sprawdzenia autentyczności pieniędzy, wypożyczyli auta z salonu w Siewierzu i zamontowali w nich kradzione tablice rejestracyjne.

W tamtym czasie jako ofiarę porwania typowali także syna Józefa I. - mieszkańca Ożarkowa oraz Emilię K. ze Śląska, która była właścicielką sieci piekarni i cukierni. Magda G. kiedyś pracowała w jej firmie. Do realizacji tych planów nie doszło, ponieważ kobieta miała ochronę.

W końcu porywacze wybrali przedsiębiorcę z Krakowa.

1 października 2013 r. około godz. 6.20 rano porywacze zapukali do drzwi jego willi i podali się za policjantów. Pytali o biznesmena lub jego syna, ale zamiast niego zabrali do auta żonę przedsiębiorcy, Grażynę W. Powiedzieli jej, że musi zostać przesłuchana w śledztwie. 60-latka nie wyczuła podstępu.

Zorientowała się, że coś jest nie tak, gdy założono jej worek na głowę, wywieziono z Krakowa i zamknięto w magazynie we wsi Puńcowo blisko granicy z Czechami.

Uprowadzona usłyszała, że to porwanie "za długi męża". Pomieszczenie, gdzie ją trzymano, wynajęto od niewtajemniczonego w sprawę rolnika, który mieszkał kilkaset metrów dalej.

Numeru komórki męża i syna Grażyna W. nie pamiętała. Dlatego po kilku godzinach po porwaniu sprawcy podrzucili kartkę na posesję biznesmena, bo nie mogli się dodzwonić na jedyny znany im telefon stacjonarny. Na kartce podali do siebie numer kontaktowy. Znalazł ją biznesmen.

Początkowo porywacze domagali się półtora miliona euro okupu, ale przedsiębiorca tłumaczył im, że nie dysponuje taką sumą. W trakcie negocjacji porywacze zgodzili się na mniejszy okup - 280 tys. zł. Codziennie kontaktowali się z rodziną Grażyny W. Podczas tych rozmów przekazywali jej bliskim informacje na temat jej stanu zdrowia.

Biznesmen domagał się dowodu, że jego żona żyje, nagrania głosu z jej wypowiedziami. Przestępcy spełnili ten warunek, nagrywali ją na dyktafon.

W pewnym momencie zaniepokoiło ich, że ktoś kręci się koło magazynu, w którym trzymali porwaną kobietę. Dlatego przewieźli 60-latkę do wynajętego mieszkania w Mikołowie na Śląsku. Kobieta była skuta kajdankami i przywiązana linką do kaloryfera. Razem z nią mieszkała Magda G. - dbała o posiłki, dostarczyła leki, okulary, książki. Porwana była jaroszką, a przestępcy dali jej do jedzenia kiełbasę. Dopiero później zmienili jej menu.

Magda G. była już po porodzie, dlatego pomagała pilnować Grażynę W. Sporo rozmawiały. Porywaczka przebywała w mieszkaniu ze swoją dwumiesięczną córeczką, ale udawała, że dziecko to chłopczyk. Mówiła do niego "Wojtusiu", a sama przedstawiała się jako "Ewa". Z jej obserwacji wynikało, że 60-latka nie ma ochoty uciekać.

Okup w mikrofali
Okup przekazano na wiadukcie za Katowicami, gdzie przecinały się dwie duże trasy. Syn porwanej wrzucił pieniądze w szczelinę między barierkami wiaduktu. Porywacze wcześniej oznaczyli to miejsce lakierem. Był z tym pewien kłopot, bo służby porządkowe z firmy zarządzającej autostradą zamalowały znak. Uznały, że to szpecące trasę bazgroły. Porywacze musieli ponownie oznaczać miejsce przekazania okupu. Zdążyli na czas.

Po zdobyciu gotówki Robert H. umieszczał ją partiami w mikrofalówce, którą włączał na 30 sekund. Słyszał, że w ten sposób można zniszczyć elektroniczne urządzenia, dzięki którym policja mogłaby namierzyć, gdzie przekazane są mu pieniądze.

Specjalna grupa policyjna pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Krakowie szybko ustaliła nazwiska porywaczy, ale z ich zatrzymaniem czekano do momentu przekazania okupu i uwolnienia kobiety. Trwało to w sumie dwa tygodnie. Policjanci działali zgodnie z wytycznymi, które przyjęto po porwaniu i zabójstwie Krzysztofa Olewnika.

Udało się odzyskać całą kwotę okupu i aresztować wszystkich sprawców porwania. Grozi im teraz do 15 lat więzienia.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska