Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Karski: od wiary do klęski

.
Wierzyłem w potęgę Polski:  wojskową, gospodarczą - mówił Jan Karski, legendarny kurier i emisariusz Podziemnego Państwa Polskiego. Ta wiara prysła 1 września 1939 roku
Wierzyłem w potęgę Polski: wojskową, gospodarczą - mówił Jan Karski, legendarny kurier i emisariusz Podziemnego Państwa Polskiego. Ta wiara prysła 1 września 1939 roku archiwum
Niedługo w księgarniach ukaże się, wydana w serii Literatura Faktu PWN, książka "Emisariusz. Własnymi słowa mi" będąca zapisem rozmów, jakie z Janem Karskim prowadził w latach 90. dla Głosu Ameryki Maciej Wierzyński. Drukujemy fragme nt poświęcony 1 września 1939 roku

Brat został komendantem policji w Warszawie, Piłsudski osobiście go mianował. I to częściowo dzięki niemu wszedłem w stosunki z ludźmi z MSZ. (…)

Jadę do Londynu na praktykę do konsulatu i ambasady. Konsulem był wtedy Karol Poznański, ambasadorem Raczyński. Wszyscy o mnie już wiedzieli z listu Drymera (dyrektor biura personalnego MSZ Tomir Drymer - przyp. red.)

Ucz się Jasiu, ucz

Opiekowali się mną, nie miałem żadnych obowiązków, a Raczyński mówi:
- Niech pan się uczy Anglii, niech się pan uczy demokracji, niech się pan uczy, jak się elitę tworzy. Niech pan chodzi do sądów, niech pan chodzi do Izby Gmin, niech pan chodzi do Hyde Parku, niech pan słucha tych wariatów, co oni tam wygadują. I siedziałem tam do początku 1938 roku.

Luty 1938 rok, wzywa mnie Poznański: - Dostałem depeszę od dyrektora Drymera i mam pana wysyłać natychmiast do Warszawy. Jadę do Warszawy. Na takich praktykach zagranicznych w MSZ człowiek mógł siedzieć i kilka lat - to się nazywało urzędnik kontraktowy - zanim przeszedł na tak zwaną wielką praktykę roczną w centrali. A mnie po dziewięciu miesiącach Drymer ściągnął.

Maciej Wierzyński:**Ale jak pan sądzi, czemu pan to zawdzięczał? Temu, że Drymer był przyjacielem pańskiego starszego brata, czy też wykazał pan jakieś szczególne talenty, że wiązano z panem takie nadzieje?**

Nie zawieść brata - to było najważniejsze, uwielbiałem brata, trzymał mnie za mordę krótko, bałem się go jak ognia, i wykazać się. Chciałem wstąpić do służby dyplomatycznej, bo chciałem reprezentować mój naród. Byłem dumnym obywatelem wielkiego mocarstwa - Polski. Wierzyłem w potęgę Polski - wojskową, gospodarczą, pod każdym względem.

Świat stoi otworem...

(…) I tak mniej więcej cztery miesiące przed wybuchem wojny zostaję sekretarzem dyrektora biura personalnego. Wiedziałem, że cały świat stoi przede mną otworem. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat. No i przychodzi wojna.

M.W.: Czy pracując już jako sekretarz Drymera, zdawał pan sobie sprawę z sytuacji politycznej Polski? Że za chwilę będzie wojna?

Nie, wtedy w MSZ - teraz, oczywiście, ci moi ówcześni przyjaciele pewnie by się wypierali - była atmosfera optymizmu. Hitler blefuje. To prawda, że urządza różne parady, że zaprasza tych idiotów Francuzów i Anglików i pokazuje im te swoje czołgi, ale one są z dykty, my to wiemy, bo my mamy wywiad w Niemczech. Hitler blefuje.

Zmobilizowali mnie 23 sierpnia w nocy, jak Ribbentrop jechał do Moskwy. No to lecę najpierw do Drymera, bo muszę mu zdać klucze, ale już w mundurze i z tą szablą honorową. Mówię mu: tu są klucze, tu są akta.

Pokażemy Hitlerowi!

A on na to: - Niech pan to wszystko włoży do jednej szuflady, zamknie ją i da mi klucz. Nie będzie tu pana góra dwa tygodnie. Pokażemy Hitlerowi, że nie jesteśmy Czechami, to wszystko blef. Niech pan jeździ konno, bo wygląda pan jak wymoczek, niech się pan opali, za dwa tygodnie będzie pan tutaj z powrotem.

W takiej atmosferze jechałem do miejsca postoju mojego dywizjonu - do Oświęcimia. A w Oświęcimiu - im niższy stopień, tym bardziej rozumny oficer, im wyższy - tym głupszy i bardziej optymistyczny. Te pułkowniki: no to dajemy lekcję Hitlerowi, my nie Czesi, z nami tak się nie uda jak z Czechami, jesteśmy gotowi. Tylko podporucznicy i żołnierze martwili się, co to będzie.

Rozpacz

1 września, dokładnie jakieś pięć minut po piątej rano… Skąd pamiętam tak dokładnie? Bo byliśmy w łazience, siusiu robiliśmy i goliliśmy się, a pobudka była po piątej. A więc po piątej jakiś huk, Niemcy z samolotów ostrzelali obóz i zrzucili zdaje się jakąś bombę. Te głupie konie wyrwały się ze stajni, nie można było ich zaprząc do armat, po dwóch, trzech godzinach pierwsza bateria, do której należałem, wychodzi z obozu - bez koni, bez armaty. Wycofujemy się w ordynku na wschód.

Ale już po dwóch, trzech dniach zepchnęły nas tłumy - setki tysięcy uciekinierów, rowery, samochody, wozy, chłopi. Rozpacz. Szliśmy polami, straciliśmy kontakt ze sobą.

Proszę pana, ja całą wojnę przeżyłem i nie tylko, że nie walczyłem, ale nigdy Niemca w mundurze nie widziałem! Jak czytam pamiętniki tych różnych pułkowników: zadaliśmy im ciężkie straty, walczyliśmy itd. - ja tego nie widziałem.

Żadnych planów, bałagan śmierdzący, nigdy w życiu tak nie nienawidziłem ludzi, jak wtedy nienawidziłem polskiego rządu. Kłamali, uciekli, krążyły pogłoski, że złoto zabrali, teraz pewnie z Niemcami kombinują, a nas, naród, zostawili tutaj samych.
I tak siedemnaście dni szliśmy na wschód. Gdziekolwiek weszliśmy - stacja kolejowa zbombardowana i każdy działa na swoją rękę.

Najpierw sprzedałem leicę, na żarcie. Worek jakiś kupiłem i suchą kiełbasę. A lato było bardzo gorące, idę z tą szablą głupią, ciężar coraz większy. Wchodzę więc do jakiegoś sklepu i mówię sklepikarzowi: - Panie, to jest honorowa szabla, tu jest podpis prezydenta, po wojnie to będzie miało znaczenie, zresztą, przyjdę po wojnie i ją odkupię. Co mi pan za to da? Jedzenie jest mi potrzebne.

Ale chłop mądrzejszy ode mnie, pamiętam słowo w słowo, co powiedział: - Rzuć pan to świństwo do cholery, jeszcze mi pan nieszczęście sprowadzisz. Wyszedłem z tego sklepu, odciąłem szablę i rzuciłem w pole. Tak się skończyło moje prymusostwo w artylerii konnej.

M.W.: W wielkim skrócie opisał pan przejście od dumy z wielkości Polski, wiary w jej potęgę, mocarstwowość, do skrajnego krytycyzmu wobec rządu i kompletnego zwątpienia. Ale ta przemiana dokonywała się zapewne stopniowo.

Nie, to nagle przyszło. Jak jechałem do Oświęcimia, to jechałem do miejsca postoju potężnej armii polskiej, która obali mit niemieckich czołgów, niemieckiej potęgi - my nie jesteśmy Czechami. I to wszystko zmieniłosię w ciągu piętnastu minut 1 września, jak ostrzelali obóz. To wszystko stało się nagle, a po dwóch, trzech dniach już nie byłem żołnierzem.

Nienawidzące tłumy

Śmierdzący, przepocony mundur, bo stawałem po stajniach u chłopów, niektórzy nie dawali mi noclegu, bo już nie miałem pieniędzy, no to na polu spałem. I te tłumy, nienawidzące tłumy.

Pamiętam, że czasami jakieś dziewczyny czy chłopaki chcieli mnie obrazić: - Co tak uciekasz, w drugą stronę jedź, broń nas - bo widzieli, że jestem w mundurze, wstyd, hańba. To wszystko stało się nagle, nie byłem na to przygotowany. Cały naród był na to nieprzygotowany.

"Emisariusz. Własnymi słowami". Niezwykle szczere rozmowy z Janem Karskim, legendarnym kurierem i emisariuszem Polskiego Państwa Podziemnego.
Wydawnictwo Naukowe PWN. Premiera 17 września 2012.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Pogryzł kontrolera MPK, nie wiedział, że ma HIV

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska