- Tu mam kilka egzemplarzy należących do Adama Małysza - wskazuje czarne stroje Tadeusz Szostak, właściciel firmy "Berdax". To ona od czterech lat szyje stroje startowe dla naszej reprezentacji.
Na rynku, na którym działa też choćby niemiecki potentat "Adidas", mała manufaktura radzi sobie nieźle. Może dlatego, że do produkcji nie jest potrzebne wielkie zaplecze techniczne.
Przydaje się komputer, urządzenie do mierzenia przepuszczalności powietrza, ale i tak najważniejsze są dobrze naostrzone nożyce oraz precyzja krawcowych. Kiedy w sobotę przed południem odwiedziliśmy siedzibę firmy, pani Zosia właśnie szyła kostium dla Krzysztofa Miętusa. Z kilku części czerwonego materiału w mig powstał gotowy do użycia i spełniający rygorystyczne normy kombinezon.
- Nasze stroje trzymają światowy poziom - przekonuje Szostak. Twierdzi też, że dopytują się o nie trenerzy czołowych reprezentacji, a najlepszą reklamą były wyniki Małysza z 2007 roku. W kombinezonach "Berdaksu" zdobył wtedy mistrzostwo świata w Sapporo i Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
- Konkurenci chodzili za Adamem i go fotografowali, podpatrywali. Nasza marka się umocniła. Na razie jednak nie chcieliśmy się wiązać z nikim z najwyższej półki. Chyba gryzłoby mnie sumienie, gdyby na igrzyskach w Vancouver ktoś w kombinezonie z Poronina przeskoczył Polaków - mówi Szostak, który jednak rezolutnie zauważa, że strój sam nie wygrywa.
Niedawną, toczoną w polskich mediach dyskusję o tym, że dominacja Austriaków może być efektem ich manipulacji przy strojach, śledził z uśmiechem i rosnącym zdziwieniem.
- To Hannu Lepistoe nakręcił ten temat. Niepotrzebnie. Mam wrażenie, że w pewnym momencie nie bardzo wiedział, co stało się z formą Adama i na gwałt zaczął szukać przyczyny. I padło hasło "kombinezony". Zaczęła się panika - opowiada.
Szostaka poproszono, aby pomógł rozwiązać tajemnicę Austriaków. W jego biurze w Poroninie zwołano spotkanie na najwyższym szczeblu. Przyjechali Lepistoe, trener kadry Łukasz Kruczek i odpowiedzialny za śledzenie technicznych nowinek Robert Mateja. Szczegółowo, klatka po klatce, zbliżenie po zbliżeniu, analizowano zdjęcia austriackich skoczków. Efekt poszukiwań był żaden.
- Austriacy nie mają niczego, czego my byśmy nie mieli albo nie bylibyśmy w stanie zrobić - podsumowuje Szostak. - Nie dysponują ani lepszymi materiałami, ani technologiami. Kiedyś próbowano różnych trików, przeplatano np. przez kombinezon żyłkę, by zawodnik podczas lotu mógł go naciągnąć zwiększając dzięki temu powierzchnię nośną, ale dziś to nie przejdzie - macha ręką.
Jak jednak mówi, wszyscy balansują na granicy przepisów.
- Jeżeli skoczek ma 70 cm w pasie, to kombinezon mierzony po wierzchu musi mieć 76 cm. Przy wszystkich pomiarach może być maksymalnie 6 cm luzu i do tej granicy każdy próbuje się zbliżyć.
Tworzenie kostiumu skoczka to trwający około dziesięć godzin proces. Zaczyna się od bardzo dokładnego pomiaru zawodnika. Zdejmowanie miary do garnituru to przy tym bułka z masłem.
- Mierzymy skoczka w dwudziestu sześciu miejscach. To są praktycznie wszystkie możliwe pomiary w krawiectwie - wyjaśnia Szostak, który potem wszystkie dane wprowadza do komputera i robi w nim projekt stroju. To najbardziej czasochłonna część pracy. - Samo krojenie to godzinka, a szycie zajmuje dwie, czasem trzy - precyzuje.
Specjalny piankowy materiał na kombinezony skokowe produkują tylko dwie firmy na świecie: niemiecki Manninger (sami też szyją stroje, m.in. dla Adidasa) i szwajcarski Eschler. Jego grubości są różne, ale musi spełniać normy przepuszczalności powietrza. W innym razie zawodnik zostanie zdyskwalifikowany.
Kombinezon z Poronina kosztuje 250 euro. Za granicą trzeba płacić drożej: od 350 do 380 euro.
Szostak też skakał na nartach. Startował w kombinacji norweskiej. Był również przez kilkanaście lat trenerem w klubie Poroniec, a także drugim szkoleniowcem kadry narodowej. "Berdax" (nazwa od jego drugiego nazwiska - Berda) urodził się jednak trochę przez przypadek. Na początku bowiem jego zakład krawiecki zajmował się - i zajmuje zresztą do tej pory - szyciem... strojów regionalnych.
- One są robione na miarę, podobnie jak kombinezony skokowe. Przy nich też trzeba dużo dokładności, bo to jest sukno, a nasi panowie górale są wymagający. Portki muszą dobrze leżeć - tłumaczy.
Kiedyś Szkoła Mistrzostwa Sportowego i Polski Związek Narciarski zamówiły kombinezony za granicą. Przysłano niedobre, wszystkie do dużych poprawek. Zgłoszono to do producenta, który jednak odmówił uwzględnienia reklamacji, argumentując, że były przekazane złe wymiary. Szostak był świadkiem rozmowy na ten temat. - A co to za problem kombinezon uszyć? - zapytał z głupia frant. - Dałbyś radę? - zdziwiła się reszta. - Podejrzewam, że tak - odpowiedział.
- Ściągnęliśmy, pamiętam jak dziś, tak drogi materiał - kosztował chyba 75 euro za metr - że kiedy go pierwszy raz nożycami kroiłem, to ręka mi drżała - wspomina ze śmiechem.
Kostium się udał. Potem przygotował całą partię dla szkoły sportowej. Chwyciło. Po trzech latach szył pierwszy strój dla Małysza. Od razu na igrzyska olimpijskie.
- Przed Turynem nasza reprezentacja skakała w innym sprzęcie, ale ja dostarczałem już kombinezony kadrze B. Tuż przed igrzyskami dostałem telefon, że jest sytuacja awaryjna i czy mógłbym szybko uszyć stroje dla całej kadry, bo te, które mają, są niewypałem. Stres był bardzo duży, ale kombinezony się udały - opowiada.
Z tymi igrzyskami wiąże się jednak dla niego nieprzyjemne wspomnienie. - Menedżer reprezentacji Edi Federer wypruł ze strojów nazwę mojej firmy i oznaczył ją logo Adidasa. Prawnicy radzili mi oddać sprawę do sądu, ale koniec końców sprawa się rozmyła - mówi.
W Vancouver "Berdax" będzie dobrze widoczny, a Małysz będzie zapewne skakał w kombinezonie o kroju identycznym do tego, w którym zdobywał mistrzostwo świata w Sapporo trzy lata temu.
- To był mój autorski pomysł - chwali się Szostak. - Od tego momentu testowaliśmy dwanaście innych krojów, ale Adam zawsze wraca do tamtego, dobrze się w nim czuje. Może teraz na igrzyskach też przyniesie mu szczęście?