O eksmisji lokatorów do budynku przeznaczonego na magazyn było głośno w zeszłym tygodniu. Pojawiło się tyle emocji, że postanowiliśmy sprawdzić, gdzie trafiają osoby, które muszą opuścić zajmowane dotychczas lokum. Zobaczyliśmy mieszkania, które uwłaczają ludzkiej godności.
Gminne lokale socjalne i tymczasowe znajdują się przeważnie na obrzeżach miasta. Na chybił trafił wybieramy ul. Kantorowicką 185. To już daleko za Nową Hutą. Od tramwaju czy autobusu trzeba przejść spory kawałek. Domów ubywa z każdym metrem, aż w końcu droga prowadzi już tylko przez pola i działki.
Docieramy na miejsce i... przecieramy oczy ze zdumienia. Na podwórku stoją brudne obskurne baraki. Aż strach wejść do środka. Ze ścian w korytarzu łuszczy się tynk. Dziurawe, wypaczone deski na ziemi trudno nazwać podłogą. Drzwi można wyważyć jednym kopnięciem.
Większość lokatorów siedzi przed "domem". Ale nie ma się czemu dziwić. W środku śmierdzi stęchlizną i wilgocią tak, że trudno wytrzymać. Grzyb na ścianach to jeden z mniejszych problemów, bo mieszkańcy muszą też walczyć z myszami i szczurami. W małych klitkach nie ma łazienki ani ubikacji. Na podwórku stoją za to pompa z wodą i drewniane wychodki. Niektórzy lokatorzy mieszkają tu po 30, 40 lat. O miejscu tym mówią: ,,wykańczalnia, dożywocie".
Czesław Wolski dostał nakaz eksmisji, gdy trafił do więzienia. Wcześniej przez 10 lat mieszkał przy ul. Starowiślnej. W trakcie wyroku wymieniał pisma z urzędem miasta. W końcu zgodził się na przeprowadzkę do lokalu socjalnego. Dziś pluje sobie w brodę. Do dyspozycji ma 13 mkw. - Osiem lat szukali mi tej nory - mówi zdenerwowany. - Jak się wprowadzałem, zrobili remont i grzyb na ścianie... przykryli styropianem. Lepiej już miałem w więziennej celi, były tam bieżąca woda, toaleta. Ale nie miałem wyboru. Urzędnicy powiedzieli: albo pan bierze, albo uznajemy, że nie potrzebuje pan mieszkania.
W pobliżu nie ma poczty, apteki, przychodni, przystanku autobusowego. Jest za to kościół i jeden jedyny sklep. Izabela Broś szczerze przyznaje, że musiała opuścić poprzednie mieszkanie, bo było zadłużone. W najgorszych snach nie przypuszczała jednak, że przyjdzie jej żyć w takich warunkach.
Na 26 mkw. mieszka z nastoletnią córką i dwoma dorastającymi synami. Większość swoich mebli musiała zostawić w piwnicy u znajomych.
- To był po prostu szok - opowiada pierwsze wrażenia. - Co mam jednak robić? Pod most nie pójdę, trzeba jakoś żyć. Piszę odwołania, wszystko bez skutku. Dzieci nie mają dla siebie kąta, wstydzą się zapraszać znajomych. Myjemy się w miskach. Wcześniej musimy przynieść wodę z pompy, która zimą zamarza. Zamiast ubikacji mamy na podwórku wychodki. W nocy nie ma tu żadnego oświetlenia, więc strach tam wejść - opisuje swoją codzienność.
Najwięcej przy ul. Kantorowickiej mieszka osób starszych. 72-letnia Anna Zakrocka dostała tu lokal tymczasowo, na trzy lata. Od tamtej chwili minęły już... 33 lata. Wcześniej mieszkała z mężem przy ul. Woźniców, w mieszkaniu zakładowym. Kiedy przestał pracować w firmie, musieli się wyprowadzić. - Boję się tu mieszkać - przyznaje.
- Okna są nieszczelne, całe chodzą. Każdy może je wypchnąć i wejść. Jak żyję, nie pamiętam tu remontu. Po domu biegają myszy, szczury. Trutkę sypię gdzie się da: pod szafki, za kuchenkę. Ściany są całe czarne od grzyba - załamuje ręce.
Pokoje nie mają ogrzewania centralnego. W zimie mieszkańcy palą więc węglem. - Jeśli kogoś na to stać - dopowiada pani Anna. - A jak nie, to może umarznąć. Mnie z mojej renciny ledwo na leki starcza.
Państwowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego, który w kwietniu tego roku przeprowadzał tu kontrolę, uznał, że stan techniczny budynku jest nieodpowiedni. Zlecił wykonanie ekspertyz określających konieczny zakres prac.W lutym 2008 r. na wniosek jednego z lokatorów barak odwiedzili inspektorzy sanepidu.
- Budynek jest w złym stanie sanitarnym - mówi Anna Armatys, rzecznik sanepidu. - Nie jest podłączony do kanalizacji, na ścianach są różne naleciałości.Obecność szczurów może powodować zagrożenie epidemiologiczne. Przeprowadzimy tam kontrolę - zapowiada rzeczniczka sanepidu.
<br>Zdaniem gminy, Niedogodności to norma...
- Ustawa o ochronie praw lokatorów, definiując lokal socjalny, wskazuje, że może to być lokal o obniżonym standardzie - mówi Edward Siatka, zastępca dyrektora wydziału mieszkalnictwa UMK. - Niedogodności związane z zamieszkiwaniem w lokalach przy ul. Kantorowickiej 185 mieszczą się w tym pojęciu. Dyrektor Siatka zapewnia, że remont dachu wykonano w tym roku, zaś remonty lokali są przeprowadzane, gdy powstają pustostany. Jego zdaniem, warunki bezpieczeństwa są zachowane: ściany i stropy są niepalne, podłóg drewnianych jest coraz mniej, a budynek parterowy ma bezpieczne warunki ewakuacji. - Ustępy na zewnątrz są legalnym rozwiązaniem, a lokale wyposażono w piece - mówi Siatka. - Okna są wymieniane na żądanie najemców. Drzwi szybko ulegają dewastacji, ale też bywają wymieniane - zaznacza.
Najemcy mogą wnioskować u zarządcy (ZBK) o przeprowadzenie deratyzacji lub odgrzybiania lokali.</br>