Chorzy od stycznia byli odsyłani do domów, słysząc krótkie: "Rejestracja od 15 marca". - Przyszedłem rankiem - mówi Jan Pyś z Krakowa. - Była taka kołomyja, że od razu poszukałem miejsca, aby chociaż czekać na siedząco. Rejestracja szła, jak krew z nosa, więc trzeba tu siedzieć cały dzień - opowiada mężczyzna. Chociaż porusza się o lasce, nie omija go powtarzający się koszmar kilku godzin w kolejce. - Liczba miejsc do specjalistów jest ograniczona. Rejestrują bowiem tylko na najbliższe trzy miesiące. Będę czekać, bo jeśli sobie pójdę, może się okazać, że już jutro nie byłoby miejsc - wyjaśnia.
Czekali nie tylko mieszkańcy Krakowa. Niektórzy pacjenci pochodzą z Tarnowa lub Zakopanego. - Dziś się nie udało, przyjadę jutro i będę próbował dalej - zapowiada przyjezdny pacjent. Kolejkę doskonale widać z okien dyrekcji. - To się dzieje przez decyzje NFZ - tłumaczy się Marek Krobicki, dyrektor Szpitala Zakonu Bonifratrów. - Nie jesteśmy w stanie rejestrować pacjentów wcześniej, bo nie wiemy, jaki będzie kontrakt z NFZ. Dawniej nie było takich tłumów, bo szpital negocjował roczne umowy finansowe, a nie trzymiesięczne przejściowe aneksy - podkreśla.
Czy kolejkom do rejestracji można jakoś zaradzić? - Konkurs, który zostanie ogłoszony w II poł. tego roku, pozwoli nam podpisać umowy trzyletnie, co zapewni większy komfort placówkom i pacjentom - obiecuje Jolanta Pulchna z krakowskiego NFZ. Informuje też, że sytuację może poprawić modyfikowana ustawa, dotycząca świadczeń medycznych.
- Szpital mógł wcześniej zapisywać pacjentów na listę osób oczekujących - zauważa Tomasz Filarski, rzecznik Praw Pacjenta. Według niego, warto przyłączyć się do warszawskiej akcji przywrócenia rejestracji telefonicznej w takich wypadkach. Obiecuje, że będzie do tego przekonywał dyrekcję.