Piątek, około godz. 23.40. Na oddział ratunkowy szpitala św. Rafała policjanci przywożą pobitego Marcina Miśka, mieszkańca Krakowa. Pod sklepem w dzielnicy Prokocim napadło go pięciu mężczyzn, przewrócili na ziemię i kopali w głowę. Policjanci sami proponowali, że go zawiozą do najbliższego szpitala.
Gdy poszkodowany trafia tam, czuje się źle. Jest w szoku, ma bóle i zawroty głowy. Jest z nim jego żona.
O dziwo, na oddziale ratunkowym nie ma ani jednego pacjenta. Jest pusto. W dyżurce lekarskiej siedzą trzy osoby z personelu. - Wydaje mi się, że było to dwóch lekarzy i pielęgniarka - relacjonuje Marcin Misiek.
Opowiada, że lekarz obejrzał i obmacał mu głowę, zajrzał w oczy (jedno z nich po pobiciu podeszło krwią). I... koniec. - Lekarz zaczął mnie przekonywać, żeby jechać na inny oddział ratunkowy, bo oni tutaj nie mają okulisty. A konsultacja okulistyczna i tak będzie niezbędna - mówi poszkodowany, który razem z żoną nalegał, by lekarze zrobili inne badania, np. głowy, gdyż naprawdę bardzo źle się czuł.
- Usłyszeliśmy, że tomografia głowy długo trwa, trzeba czekać półtorej godziny, i że to nie ma sensu. I zasugerowali, byśmy jechali taksówką na inny SOR, przy ul. Kopernika lub do szpitala wojskowego - opowiada Beata Misiek, żona pana Marcina. Nie proponowali też, że zawiozą ich karetką, mimo że była noc, a oba szpitale są na drugim końcu miasta.
Razem z żoną prosili jeszcze o jakiekolwiek prześwietlenie głowy, ale nic to nie dało. - Nie mieściło nam się w głowie, że lekarze, którzy nie mają żadnego pacjenta, nie chcą się nami zająć - mówią.
Następnego dnia pan Marcin poszedł do lekarza w poradni świątecznej. Ten go dokładnie zbadał, zmierzył ciśnienie i natychmiast kazał zrobić badania obrazowe głowy (tomografię, zdjęcia rentgenowskie, bądź rezonans magnetyczny).
- Był zaskoczony, że wypuszczono mnie ze szpitala bez tych badań - opowiada pan Marcin.
Równie zaskoczony jest Jacek Jastrzębski, lekarz pracujący na oddziale ratunkowym szpitala wojskowego w Krakowie. - Nie odważyłbym się wypuścić ze szpitala pacjenta po takich urazach jak skopanie głowy - mówi lekarz. - Nawet jeśli z jakichś względów szpital ma zepsutą aparaturę, bądź mnóstwo pacjentów. Gdy trzeba przewieźć pacjenta na inny SOR, wysyła się go karetką - podkreśla.
Jacek Jastrzębski dodaje też, że przy takim urazie jaki miał pan Marcin, trzeba bezwzględnie zrobić badanie tomograficzne głowy. - Tak poważny uraz tego wymaga, nawet jeśli pacjent nie miał utraty świadomości. U pacjenta może przecież pojawić się krwiak, który rośnie - ocenia lekarz ze szpitala wojskowego.
Dodaje, że każdy oddział ratunkowy w Krakowie dysponuje takim sprzętem. A samo badanie tomografem trwa około dwudziestu minut...
Skąd się więc wzięło półtorej godziny u św. Rafała? Nie wiadomo.
Zapytaliśmy rzeczniczkę szpitala, dlaczego lekarze potraktowali pacjenta w taki sposób. - W szpitalu jest prowadzone postępowanie wyjaśniające w celu zbadania wszystkich okoliczności towarzyszących wizycie tego pacjenta, jak również przebiegu ewentualnej konsultacji medycznej - mówi nam Żenia Karonia.
Dodaje, że szpital posiada "niezbędne procedury postępowania oraz odpowiednią infrastrukturę i dostęp do diagnostyki w trybie całodobowym, zapewniający bezpieczeństwo dla naszych pacjentów". - To dlaczego z nich nie skorzystali? - pyta pan Marcin.
Do sprawy wrócimy i przyjrzymy się wynikom szpitalnego śledztwa.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!