Ma 24 lata. Na co dzień spokojny młody człowiek w kilka weekendów roku zamiennia się w pogromcę wyścigowych tras. Tomasz Dybisz to gorlicka nadzieja na sukcesy w wyścigach górskich.
Pierwszy zachwyt
- Pamiętam to dość dokładnie, mimo że minęło już 12 lat - opowiada.- Pierwsza edycja rajdu magurskiego i odcinek specjalny przez Kunkową. Stałem na tasie i z zachwytem patrzyłem na przemykające obok samochody - dodaje.
Dla chłopca takie przeżycie może okazać się czymś, co później zdeterminuje jego życiowe wybory. Tak było w przypadku Tomka. W Gorlickiej Grupy Rajdowej startowali jego starsi koledzy z osiedla. Zaczął jeździć w samochodach rajdowych. Początkowo oczywiście jako pilot. Nie miał przecież prawa jazdy.
W 2010 roku zdobył upragnione prawko i mógł zamienić miejsce w samochodzie rajdowym: - Moje pierwsze auto to było cinquecento sporting - opowiada. - Był trochę podkręcony, ale w sumie mocy w nim było tyle, co kot napłakał.
Tomek startował głównie w imprezach typu KJS, czyli rajdach tak naprawdę amatorskich.
- Należałem do automobilklubu bieckiego i w jego barwach startowałem - opowiada. - Pewnie nadal bym jeździł w rajdach, gdyby nie to, że mogłem z bliska obejrzeć, jak wyglądają wyścigi górskie.
Było to w czasie Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski, a dokładnie podczas wyścigu na Magurze Małastowskiej: - Poczułem, że się świetnie sprawdzę w wyścigach, sam na trasie zdany tylko na własne umiejętności - dodaje.
Starty w hondzie
By startować w wyścigach, potrzebny był jednak znacznie lepszy samochód.
Okazja, by kupić dobry i sprawdzony bolid trafiła się w ubiegłym roku. Jeden z zawodników, Robert Pawlak z Nowego Sącza, sprzedawał swoją hondę. Auto było trochę przechodzone, ale nadal sprawne.
- Dostałem ją w marcu i od razu trafiła do warsztatu - relacjonuje Tomasz. - Tak naprawdę to nie miałem nawet szansy, by ją poznać i okiełznać jej 160 koni mechanicznych, a 14 maja wystartowałem w pierwszym wyścigu otwierającym sezon, czyli Bieszczadzkim w Załużu.
Pierwszy sezon startów to był test auta i kierowcy. Wypadł bardzo dobrze. Tomek znalazł się na 4. miejscu w swojej klasie, co jak na debiutanta można uznać za wielki sukces.
Pierwszy sukces
Największy sukces, to wynik z Sopotu. Na bardzo wymagającej trasie zajął trzecie miejsce, choć start stał do ostatniej chwili pod znakiem zapytania.
- Do Sopotu jechałem 13 godzin, sam cały czas prowadząc lawetę, na której jechała honda - opowiada. - Moi mechanicy jechali drugim samochodem i mieli po drodze awarię. W Sopocie okazało się, że jestem sam jak palec, a auto nie jest do końca sprawne - dodaje.
W boksie, gdzie Tomek zmagał się z awarią, zaczęli pojawiać się jeden po drugim mechanicy z innych ekip. Wspólnymi siłami doprowadzili hondę to stanu startowego.
Plany na ten sezon to starty we wszystkich eliminacjach mistrzostw. By je zrealizować, Tomek sprzedał swój „cywilny” samochód i lawetę.
- Mam to szczęście, że moi mechanicy to taka grupa kolegów, którym przewodzi świetny Krzysiek Bobak - dodaje.
Na samochodzie Tomka, nadal jest miejsce dla sponsorów.
- To dobra forma reklamy - zachwala. - A mnie bardzo pomogłaby w spełnieniu marzeń - śmieje się.